sobota, 21 lutego 2015

Wroclaw - Czestochowa

Dzień 0:
Zgodnie z planem spotkałem się z Michałem pod Barbakanem i wspólnie podjechaliśmy na PKP. 

W Katowicach dosiadł się Łukasz, a potem w Gliwicach dołączyła Magda. 
Podroż w sumie zleciała szybko i wesoło, bez problemów i niespodzianek.

w pociągu do Gliwic
w Gliwicach na dworcu w oczekiwaniu na pociąg do Wrocka
Pociągi jeździły zgodnie z planem wiec było tak, jak zaplanowaliśmy i o 22:45 zawitaliśmy we Wrocławiu. 

Hostelik skromny ale pokoik czysty wiec jest spoko.


Dzień 1:

O godzinie 5-tej rano Madzia i Łuki pojechali na dworzec po Anetę, a my z Michałem dzielnie oczekiwaliśmy na nich w ciepełku w hostelu :)
Potem posiedzieliśmy jeszcze chwilę w oczekiwaniu, aż się zrobi jasno i przynajmniej troszkę cieplej. Około 7:00 ruszyliśmy w trasę.
...ale nie tak od razu w daleką trasę :) - najpierw wizyta na rynku i kilka pamiątkowych fotek.
Wspólna fota z miejscowym menelem :)

...a tutaj sami wyglądaliśmy troszkę jak menele :)
Potem sesja zdjęciowa na placu zabaw...



... i dopiero po odpowiedniej dawce głupawki, ruszyliśmy uczciwie w drogę :)
Cały dzionek zleciał nam bardzo fajnie. Było sporo pedałowania, trochę przerw na posiłki itp i ogólnie było wesoło i przyjemnie.
pierwszy postój regeneracyjny
przerwa na grzyby
Bierutów
Na obiadek postanowiliśmy zatrzymać się w następnej większej miejscowości za Bierutowem, czyli w Namysłowie.


Tutaj planowaliśmy spocząć w knajpce na rynku i wciągnąć coś do jedzenia, ale właściciel budki okazał się burakiem - zaczęliśmy ustawiać stoliki, żeby sobie wspólnie klapnąć a burak wybiegł z pretensjami, że mu coś przestawiamy i wypadałoby zapytać najpierw... więc poszukaliśmy innej miejscówki. No i BARDZO DOBRZE, bo trafiliśmy na REWELACYJNĄ naleśnikarnię tuż obok rynku. Podjechaliśmy bliżej lokalu, pani właścicielka wyszła nas przywitać, uprzątnęła mały dekoracyjny stolik sprzed lokalu abyśmy mieli gdzie postawić rowery i serdecznie zaprosiła nas do środka. W chwili gdy jeszcze nie minął nam szok po starciu z burakiem, takie przywitanie było wręcz szokujące (pozytywnie).

Lokalik okazał się przesympatyczny, stylizowany na francuskie klimaty, z francuska muzyczką, oryginalnym wystrojem i na maxa przytulną atmosferą.
Jak się okazało, to co Naleśnikarnia Creperie ma do zaoferowania najlepszego, było jeszcze przed nami :)
Wybór naleśników był przeogromy. Wszystko z naturalnych składników, bez chemii, z domowych wyrobów. Kompozycje smakowe opracowane przez właścicielkę udowadniały, ze to co robi - robi z sercem i kocha swoją robotę - no i zna się na tym jak mało kto.








Ja zamówiłem sobie naleśnika na słodko - z truskawkami, jagodami, polewą truskawkową i bitą śmietaną :) Jak smakowało? ...Gdybym napisał, że było zajebiste, to nie oddałbym ekscytacji nawet w połowie. Po prostu bajka. Wszystkim smakowały zamówione naleśniki. Dostaliśmy także na powitanie gratisowy barszczyk czerwony do picia (lub herbatkę jak ktoś wolał). Ja barszczyk dobrałem jeszcze jeden, bo był orgazmistyczny :)
Od teraz namysłów będzie mi się kojarzył z najlepszymi naleśnikami na świecie :)

Podczas naszych wypraw udaje nam się właśnie natrafić od czasu do czasu na taką kulinarną perełkę.
Chciałoby się tam wracać i wracać :)

Pojedzeni naleśnikami ruszyliśmy w ostatni odcinek trasy tego dnia.

Temperatura w dzień pomiędzy 10 a 12 stopni. Pod koniec dnia spadło i w Kluczborku o 19-tej było już poniżej 5°C.

Ostatnie kilometry wiał mocny i zimny wiatr. Przejechaliśmy 109 km. 
Kwatera spoko. Lepsza niż we Wrocku, mimo, że tańsza. Niestety na cały "pensjonacik" był tylko jeden kibelek, więc ustawiały się kolejki.

Dzień 2:
Dzisiaj nie było pośpiechu, bo trasa do przejechania była mała - około 80-90 km. Tak więc z kwatery wytoczyliśmy się dopiero przed 9-tą.



Temperatura nawet pozytywna od samego rana, a z biegiem czasu zrobiło się ciepełko około 10 stopni.
Jechało się super.
Przed miejscowością Radłów natrafiliśmy na nasze ulubione bele słomy i nie zawahaliśmy się ich użyć (do fotek) :)




Wygodne siedzisko, ciepła herbatka... takie rzeczy rozleniwiają :)



Potem krótki odpoczynek (jakoś po 12-tej) w miejscowości Pacanów - ale to nie ten Pacanów od Koziołka Matołka :)
w Pacanowie kozy kują... ale nie w tym
Blachę Częstochowy dopadliśmy o godzinie 14:55.

Odwiedziliśmy Jasną Górę - dla zasady ;)


Potem udaliśmy się na PKP po bilety.
Już z biletami w ręku podeszliśmy do kebabowni koło dworca posilić się troszkę.
Po kebabie rozjechaliśmy się pociągami do domów.


luksusowy przejazd TLK do Krakowa...
Wyprawa standardowo była świetna i już myślami jesteśmy gdzieś na kolejnym rowerowym wypadzie :)
Filmik podsumowujący:

Fotki jak zwykle w galerii po prawej stronie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz