wtorek, 28 października 2014

7000 km

Dzisiaj wieczorem, pomimo okropnej pogody (mgła, temperatura poniżej 3 stopni, ciemność bo po 18-tej) wybrałem się popedałować, żeby mózg dotlenić i odpocząć po całym dniu przed kompem (jak zwykle).
Generalnie zwykły spacerek, ale przy okazji przekręciłem 7 tysięcy km (w tym roku) i w związku z tym chciałbym sobie serdecznie pogratulować :)
Dodać tylko należy, że rok się jeszcze nie skończył i zapewne parę setek jeszcze dokręcę przed jego końcem.

niedziela, 19 października 2014

Nysa - Opole (80 km)

Drugi dzień wyprawy za nami. 

Zmieniliśmy pierwotny plan i nie wracaliśmy na rowerach do Gliwic, żeby nie dublować bez sensu trasy. Przy okazji chcieliśmy zrobić sobie dzień spokojnego, bezstresowego pedałowania. Dlatego postanowiliśmy pojechać najpierw nad jeziorko w Nysie a potem na północ do Opola. 
Ruszyliśmy ze schroniska przed 9-ta. Na początek kilka fotek. Przy okazji odkryłem w sobie ukrytą kobrę ;p która okazała się pod wpływem dobywającej się z pobliskiego kościoła, specyficznej muzyki. 

Na początek postanowiliśmy odwiedzić McDonalda. Problem w tym, ze jeszcze w Nysie takowego nie wybudowali :/ Nie pomogło nawet to, ze mocno szukaliśmy. Na serio go tam nie ma :(
Musieliśmy zadowolić się drugim śniadaniem na Orlenie :(

Odwiedziliśmy też rynek za dnia.



Cały dzień mieliśmy rewelacyjną pogodę, prawie bez chmur. Temperatura oscylowała w granicach 20 stopni (+/- 1,5 °C). Początkowo zero wiatru ale ostatnie 40 km już wiało. Przez 10 km trochę przeszkadzało bo wiało z boku i od przodu, ale ostatnie 30 km wiatr w plecy i przez to prędkość nam wzrosła. 
Dzisiaj znowu porobiliśmy trochę fajnych fotek po drodze. Zdjęciowa głupawka zaczęła się już nad jeziorkiem w Nysie:)



Urządziliśmy sobie mały konkurs skoków...


...a potem bawiliśmy się w "przyczajony tygrys, ukryty smok" ;)


W połowie drogi zrobiliśmy przerwę obiadowa w jakimś miasteczku. Zakupiliśmy buły, kabanosy i inne jedzonko i na ławeczkach w czymś co symulowało centrum miasta / rynek, zrobiliśmy sobie imprezę. 

Łukasz z okazji, że nie miał imienin kupił ciasto z galaretka (bardzo smaczne) i uczciliśmy jego brak imienin. 

Przed 16-ta dotarliśmy do Opola. 

Kupiliśmy bilety na pociąg do Gliwic i pojechaliśmy na rynek, gdzie zapodaliśmy jedzonko w jakiejś knajpce. Nawet smaczne placki po węgiersku. 
Teraz siedzimy w pociągu do Gliwic. 
Cały dzionek był fajny. Ogólnie cała wyprawa była super i po raz kolejny mieliśmy wielkie szczęście do pogody. 
Teraz trzeba czekać na kolejną wycieczkę, którą zaplanowaliśmy na długi weekend w listopadzie. 


sobota, 18 października 2014

Gliwice - Nysa (132 km)

Dzień pierwszy weekendowki za nami. 

Rano spotkaliśmy się z Michałem o 7:20 i o 7:30 ruszyliśmy autem do Gliwic. U Madzi zasiedliśmy do śniadanka punktualnie o 9:00. Po chwili dołączył też Łukasz, który do Gliwic przyjechał rowerem (z Katowic), wiec już na starcie miał dodatkowe 30 km wykręcone. 
Po smacznym śniadanku i jabłeczniku, o 10:00 ruszyliśmy w kierunku Kędzierzyna Koźle. Prowadziła Magda znanymi sobie ścieżkami rowerowymi.

Pogoda na tym odcinku trochę słaba bo albo pochmurnie, albo lekko kropiło. Na szczęście nie była to ulewa, a temperatura nie była jakaś tragiczna. Dało się jechać.
Jak wjechaliśmy do Kędzierzyna, to zrobiło się słonecznie (taka pogoda towarzyszyła nam już do końca dnia).

Zasiedliśmy w knajpce, w której zapodaliśmy po całkiem smacznym placku po węgiersku i swojskich lodach (na prawdę świetne lody). 

Po posiłku standardowo jechało się przez chwilę ociężale, ale jak się już wszystko ułożyło w brzuchu, to jazda wróciła do normy :) 
Ogólnie dzisiaj jechało się bardzo fajnie i bez większego wysiłku. Trasę po obiedzie wymyśliła nam Garminka i zrobiła to rewelacyjnie. 

Jechaliśmy w zasadzie ciągle spokojnymi zadupiami. Pedałowało się przyjemnie. 
Oczywiscie wieczorem przyrost mocy. 
Po drodze zatrzymywaliśmy się co jakiś czas na zdjęcie. Mamy fotki jesienne z liśćmi, na belach siana oraz na burakach :) Czyli typowa podróżna głupawka, która towarzyszyła nam całą drogę. 

Przy znakomitej pogodzie i świetnych trasach na "końcu świata", zaliczyliśmy bardzo ładny zmierzch i zachód słońca. Było bajecznie. Łukasz przy okazji opanował sztukę zakładania kurtki bez zatrzymywania się :)





Wymyśliliśmy nowy sport - Moping Walking - chodzenie z kijkami od mopów. Powinno się przyjąć.

W Nysie zaliczyliśmy jeszcze jakąś pizzę na rynku i około 21-wszej dobiliśmy do schroniska młodzieżowego, gdzie mieliśmy rezerwację. 
Prysznic, piwko, pogaduszki i do spania. 
Jutro jedziemy do Opola, a reszta się okaże. Sami nie wiemy

Pierwszy dzień zgodnie z planem - był fajny. 

czwartek, 16 października 2014

Plan na nadchodzący weekend: Gliwice - Nysa - Gliwice

Plan dobry bo prosty - wsiadamy na rowery w Gliwicach i pedałujemy do Nysy. W niedziele pedałujemy w odwrotnym kierunku.

Jeśli pogoda dopisze to będzie fajnie. Jeśli nie dopisze, to i tak będzie fajnie :)

niedziela, 5 października 2014

Kalisz - Łódź (107 km)


Dzisiaj dzień rozpoczęliśmy pobudką o godz 6:00. Potem jeszcze raz rozpoczęliśmy o 6:30, bo za pierwszym razem coś nam nie wyszło :)
Tak wiec śniadanko i o 7-mej na rowery. Przejechaliśmy kawał drogi, może nawet cały kilometr i zatrzymaliśmy się na drugie śniadanie w McDonaldzie.



Początkowo jechało się bardzo ciężko ale z czasem zrobiło się... jeszcze gorzej. 
Dzisiejszy dzień był emocjonujący jak filmy drogi, a przerypany jak, hm, nie wiem co jest jeszcze tak przerypane. Wszyscy przeżyliśmy jakiś koszmar, którego nie potrafimy sobie wytłumaczyć. Jechało się okrutnie ciężko. Możliwe, że to przez wiejący nam od przodu wiatr. 
Dzisiaj wszyscy tak samo bardzo nie mogliśmy doczekać się końca podroży. Pod blacha Łodzi w zasadzie już się czołgaliśmy :)


Nie pomogły nawet wielokrotne śniadania :)
Po drodze nie działo się nic specjalnie ciekawego.
Zaliczyliśmy standardowe śniadanko na jakimś przystanku pod miejscowością Staw.

W miejscowości Kalinowa znaleźliśmy fajny rower na którym popstrykaliśmy foty. 


Reszta to w zasadzie film drogi lub raczej droga krzyżowa :)
W Łodzi wsiedliśmy razem do pociągu jadącego do Katowic. Podróżowaliśmy w przedziale dla WIP-ów (tak - przez W) - pełen luksus z miejscami lezącymi. 


Z Katowic już każdy pojechał w swoją stronę i tak zakończyła się jedna z naszych najcięższych, wspólnych wypraw (dla mnie zdecydowanie najcięższa).

Ale i tak było wesoło :)

sobota, 4 października 2014

Wrocław - Kalisz (130 km)


Pierwszy dzień wyprawy za nami.
Wczoraj wieczorem wraz z Łukaszem dotarliśmy pociągiem do Wrocławia, gdzie zabunkrowaliśmy się w zarezerwowanym wcześniej hostelu.

Dzisiaj rano ruszyliśmy przed 8-mą i kwadrans później odebraliśmy Magdę z dworca PKP, gdzie przy okazji zjedliśmy drugie śniadanie.

Początek dnia był ciężki. W zasadzie to chyba pierwsze pół dnia było ciężkie. Jakoś nie mogliśmy wejść na obroty. Na szczęście później już się rozkręciliśmy i jechało się fajnie. Cały dzień mieliśmy ładne, bezchmurne niebo i świeciło słońce. Jednak temperatura nie była zbyt wysoka. Zarówno start we Wrocku jak i meta w Kaliszu to tylko nieco powyżej 10 stopni. W dzień więcej, ale bez szaleństwa - chyba nie przekroczyło 17 stopni (jakoś nie sprawdzałem w trakcie dnia).

Pierwszą większą, odwiedzoną miejscowością była Obleśnica :) tzn Oleśnica, w której na rynku wciągnęliśmy trzecie śniadanko i zrobiliśmy śliczny, artystyczny napis z żelków Haribo z nazwą miejscowości.



Jakieś 20 km dalej zatrzymaliśmy się na czwarte śniadanie :) na jakimś zadupiu.

Podczas drogi nieodzowne jest śniadanie i kupa - dlatego te czynności lubimy powtarzać często, na wszelki wypadek :)
Po czwartym śniadaniu zaczęło się w końcu lepiej jechać (czyli pomogło). Słoneczko też fajnie dawało radę, dzięki czemu jechało się przyjemnie.
Po drodze humor poprawiła nam jeszcze pewna miejscowość...

Taki tam niewinny wybryk miejscowej dzieciarni zapewne, ale ileż radości dla strudzonych rowerzystów :)

Na obiad zatrzymaliśmy się w Wlkp, ...w Ostrowie Wlkp.
Tam na rynku zjedliśmy obiad…
Ja zjadłem syfiastego dewolaja z obleśnymi frytkami i gównianą surówką, do tego syficzna kawa i paskudne lody.



Odbijało mi się tym wszystkim do samego Kalisza. No ale po obiedzie za 13 zł nie można się było spodziewać nic innego :) Na domiar złego zrobiło się zimno :/

Ostatnie kilkanaście km to już standardowa podroż po zmroku i standardowy wzrost siły. Stwierdziliśmy zgodnie, że spokojnie moglibyśmy jechać jeszcze dużo dalej. Rano nie zanosiło się na taki obrót sytuacji, ale wielokrotne śniadania działają cuda ;)

W Kaliszu zameldowaliśmy się szybciej, niż się tego spodziewaliśmy, bo jeszcze przed 20-tą.

Zostawiliśmy sakwy i pojechaliśmy na rynek, gdzie prawie napiliśmy się piwa :)

Ostatecznie po zrobieniu rundy honorowej wokół rynku, udaliśmy się do Żabki i do hostelu. Tutaj mamy do dyspozycji tak wielki pokój, że można w nim zaparkować nieduży samolot :) Chyba z 10 wyrek, kuchnia. Mieliśmy problem z wyborem łóżek (za duży wybór) :) ale w końcu się udało.

Na koniec standardowy zestaw - prysznic, piwko, chwila głupawki i sen.

Aktualny audiobook: Andrzej Pilipiuk - "Weźmisz czarno kure"