sobota, 21 marca 2015

Frydek Mistek

Dzień 1
Pobudka masakryczna (jak na mnie) - przed 4-tą rano. Pociąg mieliśmy o 5:17 (z Krk jechaliśmy z Michałem).


W Katowicach dołącza Łuki i ciśniemy do Mikołowa na spotkanie z Madzią.
W Katowicach Łukasz powitał nas chlebem i solą :)

Na rynku w Mikołowie

O ile do Mikołowa jechało się OK, ta dalsza część trasy zrobiła się średnia - ciągle górki i podjazdy, a do tego cały czas wiatr w mordę.
Ja ambitnie nawaliłem do sakw więcej niż ostatnio przez co jechało mi się jak czołgiem. Jakby tego było mało, od 2 tygodni jestem na diecie bardzo nisko kalorycznej. Nie zdawałem sobie sprawy jak to osłabia organizm - do dzisiaj.
Na przejściu granicznym

W Karwinie (Czechy) zmęczenie czułem już bardzo wyraźnie :)

Tama w Żermanicach (Czechy)

W połowie trasy zaczynam okrutnie słabnąc. Gdy na liczniku mamy przejechane około 70 km, ja już jestem bez prądu. Po prostej jeszcze jakoś jechałem, ale każdy kolejny podjazd dobijał mnie coraz mocniej. Zacząłem się bać, ze nie dojadę. Nogi zaczęły boleć, zaczęły się skurcze. Masakra. Nigdy tak nie miałem - nie aż tak. 
Ostatecznie jakoś się dotoczyłem i dojechaliśmy do Frydka. Pokonałem dzisiaj 120 km, ale czuję jakby to było 220 :)
Frydek-Mistek rynek

Małe zakupy przed noclegiem

Nasz nowoczesny hotel, który miał tyle gwiazdek, że nigdzie ich nie eksponowali, bo się nie mieściły... :P

Nowoczesna myśl techniczna w multigwiazdkowym hotelu - prysznic brało się po prostu stojąc na podłodze w łazience :)


Ten dzień był przerypany, chociaż pomijając całkowite wyczerpanie fizyczne, to było i tak fajnie :)
W fajnym towarzystwie zawsze jest fajnie :)

Dzień 2

Z apartamentów wytaczamy się przed dziewiątą.
przed hotelem

nasz supernowoczesny, multigwiazdkowy hotel :)

Jeszcze krótka wizyta na rynku, zamku oraz w sklepie.

Pogoda kiepska - dopiero co przestało padać i jest raczej zimno (około 6 stopni).
Po zakupach jeszcze mały performance ;)...
kolumbijski towar, polskimi banknotami na czeskiej ziemi ;)




ma kopa :)


Potem już pedałowanie w stronę Polski, a konkretnie w stronę Cieszyna.
Opuszczamy Frydka

Znowu te cholerne górki :)
Kilka kilometrów przed granicą zatrzymujemy się na obiadek w czeskiej knajpce. Smażony serek w ilości hurtowej smakuje bosko. Z knajpy do granicy już cały czas z górki więc jakoś się jedzie :)
Cieszyn zdobyty


Rynek w polskiej części Cieszyna

Dworzec PKP w cieszynie jest tej samej klasy co hotel we Frydku...

...poczekalnia także :)



Dotaczamy się z przesiadką do Katowic gdzie się rozstajemy. Ja i michał pakujemy się w pociąg do Krakowa. Przejechane rowerem dzisiaj - jedynie 30 km.
Michał ma niedosyt jazdy (jego rower z małymi sakiewkami jest chyba lżejszy od powietrza, wiec tak to można jeździć), no ale co zrobić - tym razem dało niektórym w kość - głównie mi. Madzi też nie sponiewierało, ale ona przynajmniej wie jak to jest jak się człowiekowi prąd kończy i jest wyrozumiała.
Oj było ciężko tym razem.
Pocieszam się tylko tym, że miałem w sakwach nawalone na maxa, a na Cabo nie będzie tego aż tak dużo, więc może dojadę :)
Trzebinia nas w tym roku prześladuje :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz