czwartek, 30 kwietnia 2015

Cabo da Roca - dzien 1

8:38
Dojechalismy do Swinoujscia. Rowery wyladowane. Jedziemy do Anety. 
10:09
Siedzimy w Maku :) Aneta juz z nami. Nabieramy zaangazowania do jazdy bo troche nam go jeszcze brakuje :) - zimno, wieje i zaczyna padac :/
11:26
Jestesmy pod wiatrakiem i szykujemy sesje foto. Potem juz kierunek zachod. 
22:22
No to chyba pierwszy dzien za nami :)
Troche nowych doswiadczen i sporo standardowego pedalowania :)... Chociaz nie az tak sporo bo tylko 91km. 
Poczatek dnia to w miare dobra pogoda, chwilowo nawet bardzo dobra. Niestety przed 50-tym km zaczyna padac i to calkiem solidnie a do tego temperatura spada do 9,5 stopnia. Zaczynam przemakac bo z tego calego przedwyjazdowego sajgonu zapomnialem chyba kupic cos przeciwdeszczowego. Na szczescie ratuje mnie Lukasz, ktory ma nowy sztormiak na takie warunki. Bede musial sobie taki kupic po drodze. 
Jakos po kolejnych 20 km deszcz sie konczy i pomalu obsychamy. 
Po przejechaniu 91 km znajdujemy las a w nim polanke. Rozbijamy namioty, przypinamy do drzewa rowery. Potem kolacja. Kawalek bulki, ser plesniowy, kabanos i piwko. Smakuje bajecznie :)
Luki mowi, ze zmienie zdanie po paru dniach :)
Jako, ze pod namiotem nie biwakowalem juz od szkoly sredniej, sporym problemem logistycznym jest dla mnie ogarniecie sie w namiocie. Po kilku minutach nie wiem juz co mam w ktorej sakwie i co mam wyjac a co sie nie przyda. Pewnie ogarne to po kilku dniach. 
Jutro musze odwiedzic sklep sportowy. Oczywiscie przemoczone buty tez sa moimi jedynymi... Co za organizacja...
To niestety efekt tego, ze przed wyjazdem mialem taki sajgon z robota, ze nie mialem czasu nawet pomyslec o wyprawie. Zaczalem pakowac sie 4 godz przed wyjsciem. Slaba taktyka. Ale nic to. Jakos to bedzie. 
Musze chyba cos zalozyc bo zaczyna byc zimno. Jest 12 stopni w namiocie. 
100 m dalej mamy ruchliwa przelotowke wiec ciagle slychac samochody, ale mi na szczescie to nie przeszkadza. Ide spac :)

środa, 29 kwietnia 2015

Cabo da Roca - dzień 0

Za jakieś 2-3 godzinki wychodzę na pociąg do Świnoujścia. Dopiero zacząłem się pakować... :)
Jakaś masakra na koniec z robotą.
Na szczęście już koniec. Teraz w końcu chwila (miesiąc) odpoczynku. Mimo, że fizycznie będę styrany okropnie, to i tak psychicznie odpocznę. W końcu.

W czasie podróży będę starał się pisać codziennie, na koniec dnia, czasem dodam coś w trakcie. Zależy to od czasu i zasięgu sieci (oraz tego czy kupimy jakiegoś prepaida z netem).

Na bloga będę wrzucał prawdopodobnie tylko suchy text, a fotki będą lądowały w tymczasowej galerii w chmurze - link standardowo po prawej stronie. Fotki będę dorzucał jak będziemy w zasięgu jakiegoś WI-FI, więc pewnie w McDonaldach :).

Wpisy dzienne chyba też będę uzupełniał, ale to się okaże :)

Gdzie jesteśmy w danej chwili najprosciej będzie sprawdzac wieczorami na profilu Łukasza na Endomondo (możliwe, że będzie uaktualnial wieczorami).

To ja wracam do pakowania :)
Trzymajcie kciuki :)


21:14 Jestesmy juz w komplecie w pociagu. Jest spoko :) Nie ma przedzialu rowerowego wiec podwiesilismy rowery w przedziale :) Warto to zobaczyc jak wrzuce fotki bo rozwiazanie jest nowatorskie ;P

23:26 Wroclaw. Wrzucilem kilka fotek z przedzialu do galerii. Polecam :)

niedziela, 26 kwietnia 2015

Zamek Lipowiec - niedzielna przejażdżka z Michałem.

Szybki, spontaniczny pomysł wczorajszego wieczora i dzisiaj rano spotykamy się na Orlenie.

Początkowo ciśniemy wałem wzdłuż Wisły.
Pogoda super. Ciepło, ale słońce chowa się za chmurami, więc jest idealnie.

Za Liszkami odbijamy na północ i zaliczamy trochę szutrów oraz leśnych ścieżek. Przy okazji całkiem sporo podjazdów - na szczęście krótkich bo ja z kompletem tobołów pod Cabo.
Ta wyprawa poza aspektem czysto rekreacyjnym stanowiła także test dla roweru, a głównie dla nowych kół. Ostatecznie test uznać mogę za zaliczony :)
Po przejechaniu 50-ciu km przyklepaliśmy blachę... Trzebini :)

Można powiedzieć, ze w naszym wypadku wszystkie drogi prowadzą do Trzebini (lub z Trzebini).
Z Trzebini ciśniemy na zamek Lipowiec, który był głównym celem dzisiejszego pedałowania.
Podjazd pod zamek - oczywiście sama słodycz... :)
Na zamku chwila przerwy na foto i kiełbaskę z grilla :)

Potem już pedałowanie na wschód, w kierunku domu.
Już na zamku usłyszeliśmy pierwsze grzmoty, co nie wróżyło słonecznej pogody w powrotnej trasie... Za chwilę też troszkę nas pokropiło, ale raczej symbolicznie.
Mocniej popadało na jakieś 20 km przed Krakowem a jak byliśmy już na wale przeciwpowodziowym przy Wiśle, pogoda zmieniła się znowu na słoneczną... chociaż słońce już właściwie zachodziło.

Wyprawa była super chociaż nogi trochę bolą :) W sumie wybiło 111 km.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Przygotowania pod Cabo :)

Jeszcze tydzień i jedziemy :)


Rowery albo już gotowe, albo w trakcie. Ja jeszcze w trakcie - dopiero zacząłem rozkręcać go na części. Dzisiaj może będzie ciąg dalszy. Wczoraj na wszelki wypadek zamówiłem nowe koła, bo piasty starych już mają dosyć :) Reszta części już też zakupiona - trzeba to teraz poskładać do kupy.
Graty częściowo już wrzucone do sakw, ale to tylko, żeby nie zapomnieć. Do pakowania jeszcze pare dni zostało.

Dzisiaj znalazłem też chwilkę na szybki projekt logo na koszulki i może uda się dzisiaj zamówić koszulki dla wszystkich.

Oj robi się coraz bardziej nerwowo (ale pozytywnie) :)

sobota, 11 kwietnia 2015

Żywiec 2015

Kolejna weekendowka :)
Dzień 1:
Kraków - Zator - Andrychów - przełęcz Kocierska - Żywiec

Spotykamy się z Michałem niedaleko kopca Kościuszki i ciśniemy w stronę Zatora. Jedzie się super bo pogoda jest wyśmienita. Początkowo jedziemy ścieżką rowerową przy Wiśle, a potem jakimiś zadupiami, którymi ciągnie nas Garminka.

Mamy okazje skorzystać z przeprawy promowej - taka ciekawostka :)
Przeprawa promowa - dla rowerów gratis :)

W Zatorze spotykamy Magdę i Łukasza, wciągamy wielkie lody i suniemy zadupiami do Andrychowa.



W miejscowości Nidek nawiązuje się znajomość między Michałem a miejscowym, wesołym kolegą :)

Tam krotka przerwa na Orlenie i jedziemy w stronę Żywca.



Ostatnie chwile (zaraz za Andrychowem) przed początkiem mordęgi :)

Zaczyna się masakra - niekończący się podjazd pod przełęcz Kocierską (najwyższy punkt Beskidu Małego). Około 10 km ostrego ciśnięcia pod górę.
Po kilku km podjazdu zastanawiam się już tylko czy najpierw się uduszę a potem osram, czy odwrotnie ;)
Ostatecznie nic z tych rzeczy nie nastąpiło, ale było blisko. 
Mimo, że moje tempo podjazdu było prawie ujemne ;P to jednak jakoś wjechałem bez zatrzymywania się, co ucieszyło mnie, bo odczułem efekty olania diety, która zabiła mnie na podjazdach podczas wyprawy do Czech (a były to dużo mniejsze podjazdy). Teraz jedynym problemem była zadyszka, ale wystarczyło wyrównać tempo i jakoś pomalutku toczyć się pod górę. Nie było odcięcia prądu ani zakwasów. Jednak dieta nie jest wskazana przy pedałowaniu po górach.
Tutaj szczytowaliśmy ;)... tzn zdobyliśmy szczyt przełęczy :)


Podczas zjazdu miny były już bardziej uśmiechnięte :)
Cisowy Potok - wodospadzik :)
O zachodzie słońca zaliczamy blachę Żywca a do centrum dojeżdżamy już prawie o zmroku.





rynek w ostatnich promieniach słońca
Zakupy i na kwaterę. Mamy świetną miejscówkę z nadmiarem łóżek i tradycyjnie trzeba z rowerami tarabanić się na piętro po schodach. Nie ma lekko :)
Nasza kwatera
Kolacja, pizza, piwko itd. 
Od Krakowa zrobiliśmy z Michałem około 113 km, ale kilometry za Andrychowem powinno się liczyć x3 :)
Jesteśmy zmęczeni ale zadowoleni :)

Dzień 2:
Żywiec - Szczyrk - przełęcz Salmopol - Wisła - Bielsko-Biała


Na początek zaliczamy z rana pałac, a potem ważniejszą budowlę - McDonalds :)




Po podładowaniu baterii i zrzuceniu zbędnego balastu, kierujemy się na Szczyrk.
Zaczyna się niepozornie i mimo dość mocnego wiatru (oczywiście w mordę, bo jakże inaczej...) dotaczamy się do Szczyrku, gdzie uzupełniamy zapasy w sklepie z płazem w logo.




Potem zaczyna się walka z podjazdem i z samym sobą :) ale walkę tą wygrywamy i po kolejnych 10 km podjazdu zdobywamy przełęcz Salmopol, gdzie jeszcze leży śnieg i ludzie jeżdżą na nartach.
Wszyscy uznajemy, że w sumie podjazd nie był tak zabijający jak dnia poprzedniego.
Z rowerami na śniegu wyglądaliśmy tam trochę dziwnie ;)










Potem dłuuuugi zjazd do Wisły :)



W Wiśle zapodaliśmy sobie solidny posiłek - w pełni zasłużony :)
Potem już na płasko pocisnęliśmy szlakiem WTR na północ.
Po niecałych 20 km, przed Skoczowem, rozstajemy się - ja cisnę na pociąg do Bielska (niestety w domu czeka jeszcze nadmiar pracy spowodowany tym, że trzeba wszystko pozamykać przed wyjazdem na Cabo), a reszta ekipy ciśnie dalej na północ.




Michał zdecydował dojechać z Łukim do Katowic, bo do domu się nie spieszył a czuł niedosyt pedałowania tego dnia. W sumie też czułem, ale ja nie miałem wyboru tym razem :/
Na szczęście już wkrótce to nadrobię :)
Ostatnie 20 km cisnę więc samotnie i parę minut po 17-tej zaliczam blachę Bielska niczym samotny jeździec ;)

Potem jeszcze kawałek na PKP i na tym koniec wyprawy.
Dworzec PKP w Bielsku


Tego dnia musiałem zadowolić się dystansem nieco ponad 80 km.
Ogólnie standardowo świetna wyprawa. Pogoda też ogólnie dopisała. Może czasem wiatr przesadzał, ale co zrobić :)
Teraz, nie licząc krążenia po okolicy, najbliższa wyprawa to już najprawdopodobniej zacznie się w Świnoujściu a skończy w Portugalii :)