sobota, 6 grudnia 2014

8000 km na zakonczenie sezonu

Dzisiaj byłem trochę pokręcić bo temperatura powyżej zera kusiła do wyjścia. Przy okazji przekręciłem kolejny tysiączek tego sezonu - uzbierało się już 8 takowych tysiączków i chyba na tym trzeba poprzestać, bo pomału jaja zaczynają do siodełka przymarzać ;)


Tak na poważnie to jeśli jest temperatura na plusie to jeździ mi się w miarę przyzwoicie, byle nie przesadzać z kilometrami / czasem. Dzisiejsze 2,5 godzinki zleciały całkiem przyjemnie, ale było 1,5 stopnia powyżej zera, wiec nie ma tragedii.
Chyba pomału trzeba przestawić się na jakiś basenik, aby się przez zimę nie rozleniwić za mocno i nie stracić całej wypracowanej kondycji.

piątek, 28 listopada 2014

Pierwsze zakupy pod Cabo :)

W ramach przygotowania do przyszłorocznej wyprawy na Cabo da Roca, postanowiłem doposażyć nieco swojego rumaka.
Zakupiłem zatem dodatkowe sakwy na przód. Wybór padł na sprawdzone i niezawodne Crosso Dry. Sakwy genialne w swojej prostocie, wytrzymałe i po prostu niezawodne (przynajmniej jak do tej pory). Ich główną zaletą jest całkowita wodoodporność i szczelność. Przy okazji sposób zamykania poprzez zwyczajne zwijanie i zatrzask powoduje, ze dostanie się do ich zawartości jest proste i bardzo szybkie. Zakupione sakwy to wersja DRY 30, czyli mniejsze. Z tyłu mam ich większy odpowiednik.
zdjęcie poglądowe (ukradzione z netu :) )
Do sakw dokupiłem także bagażnik przedni - także Crosso - do kompletu. Konstrukcja sprawdzona przez Łukasza :) więc nie wybierałem w ciemno. Poza tym na tyle też mam bagażnik tej samej firmy i nie miałem z nim problemów.

Przy okazji zakupów postanowiłem także zrobić sobie dobrze i kupiłem nowe hamulce i tarcze.
W prawdzie moje dotychczasowe hample (Hayes Sroker Ryde) dawały radę, ale chciałem mieć coś mocniejszego bo przy długich zjazdach obładowanym rowerem lepiej mieć zapas niż niedobór możliwości wyhamowania.
Poczytałem zatem trochę i podyskutowałem na swoim ulubionym forum i pod uwagę brałem Shimano SLX / XT / ZEE. Początkowo planowałem zakup XT. Ktoś zaproponował SLX jako ten sam produkt różniacy się tylko napisem oraz zawleczką zamiast śruby przy klockach i chwilowo o nich także myślałem, bo można było zaoszczędzić stówkę w stosunku do XT. W obu jednak przypadkach przeszkadzało mi srebrne wykończenie klamek - tak, może to głupie, ale lubię jak rzeczy, które posiadam podobają mi się :)
Bardzo spodobały mi się natomiast ZEE (czarne) a różnica cenowa pomiędzy nimi a XT coś koło stówki czy dwóch. Tak więc w ogólnym rozrachunku padło na hample z grupy grawitacyjnej Shimano. Wiem, że można to uznać za przesadę o czym pisali też na forum :) no ale co ja zrobię skoro mi się one podobały. Teraz przynajmniej jestem szczęśliwy, a przy okazji bezpieczny na zjazdach :)
Do hamulców dokupiłem także tarcze. O ile moje stare hamulce dawały rade, tak już przednia tarcza nadawała się do zezłomowania - powyginała się i tarła o klocki co doprowadzało mnie czasem do ... do różnych złych nastrojów ;)
Zakupiłem więc komplecik (160mm na tył + 180mm na przód) tarcz Shimano SM RT86 Deore XT.
Mały stresik pojawił się wczoraj wieczorem przy rozpakowywaniu przesyłki ze sklepu internetowego, bo okazało się, że brakuje tarczy 160mm. Zadzwoniłem więc rano aby wyjaśnić sprawę. Po chwili dostałem maila z przeprosinami i informacją, że brakująca tarcza zostanie do mnie dzisiaj wysłana. Uspokoiło mnie to, bo obawiałem się, że potraktują mnie jak naciągacza czy coś w tym rodzaju - wiadomo jak to bywa. Zapewne jednak sprawdzili, że mają tą tarczę na stanie i nie było problemu.
Coż, każdemu się może zdarzyć pomyłka przy pakowaniu - ważne, aby zachować się profesjonalnie w stosunku do klienta. Dlatego sklep rowertour.com zyskał nowego, wiernego klienta i mogę ich z czystym sumieniem polecić.
a co mi tam - zrobię im reklamę :)
W kwestii przygotowań do nowego sezonu pozostał mi jeszcze zakup namiotu i jakiejś samopompy, ale to już chyba w przyszłym roku.

PS. Brakująca tarcza przyjechała po dwóch dniach kurierem, na koszt nadawcy. 

wtorek, 11 listopada 2014

Gubin - Zielona Gora (60 km)


Ostatni dzień wyprawy był jednocześnie najkrótszym, bo pokonaliśmy tylko 60 km.  Taka odległość podyktowana była tym, że wszyscy musieliśmy jeszcze jakoś dojechać o rozsądnej porze do domów.
Pobudka o 6:30 nie była prosta, ale jakoś się udała. Z noclegowni wytoczyliśmy się około 8-mej i po chwili popijaliśmy ciepłą kawkę w McDonaldzie :)

Potem już najkrótszą trasą (więc niezbyt widokową) popedałowaliśmy do Zielonki. Trasa łatwa i szybka. Pogoda przyzwoita - bez deszczu, ale asfalt lekko wilgotny, temperatura około 10 stopni lub miejscami nieco mniej. 

60 km zrobiliśmy szybko i bezproblemowo. Dzisiaj jechało mi się zdecydowanie najlepiej ze wszystkich dni obecnej wyprawy. 

Myślę, że dzisiaj 150 km jakie wykręciliśmy drugiego dnia, nie byłyby tak trudne jak dwa dni temu.
Jakoś o 12-tej przywitaliśmy się z blachą Zielonej Góry. 


W okolicy rynku zakotwiczyliśmy w knajpce na obiad (bardzo smaczne jedzonko i fajna knajpa).



Po obiadku szybki przejazd (szybki, bo to mały odcinek) na dworzec PKP, gdzie się rozstaliśmy, bo ja musiałem jechać innym połączeniem. 

Jednak sama chwila rozstania była przerażająca, pełna łez i dramatu :)


Cala wyprawa jak zwykle fajna. Przepedałowalismy około 430 km, co wszyscy czujemy w nogach :)

Tym razem to już chyba na serio ostatni wyjazd w tym roku :( Jest już trochę za zimno no i trzeba zacząć zbierać kasę na wyjazd majowy :)
Przejechana trasa

poniedziałek, 10 listopada 2014

Kostrzyn - Gubin (99 km)


Trzeci dzień rowerownia zakończony.
Pogoda dopisywała cały dzień, chociaż pierwszą połowę dnia mocno wiało od przodu i jechało się ciężko. 
Przed 9-tą opuściliśmy kwaterę. 



Pojechaliśmy kupić bilety na jutrzejsze pociągi z Zielonej Góry. 

Potem odwiedziliśmy niewidzialne stare miasto z niewidzialnym zamkiem. 




Po ruinach starego miasta (twierdza Kostrzyn) przejechaliśmy na stronę niemiecką i udaliśmy się na południe. Ponownie spory kawałek dnia jechaliśmy wałem przeciwpowodziowym.

Za dnia przynajmniej widać było uroki okolicy, nie tak jak w nocy.

Przerwa na posiłek.
Lukasz w pewnym momencie zapragnął być Tarzanem...


... A ja modelką :)


Odwiedziliśmy Frankfurt nad Odrą.


Nic tam nie ma ciekawego... poza placem zabaw, na którym pozwoliliśmy sobie na chwilę głupawki :)



Kolo 19-tej odklepaliśmy blachę Gubina. 


Wyjątkowo nie skończyliśmy w McDonaldzie, chociaż wpadliśmy do niego odwiedzić kibelek :)

Zakwaterowaliśmy się w Domu Turysty gdzie w barze właśnie wciągamy kolację i obowiązkowe piwko. 

Knajpka w Domu Turysty odstraszała wyglądem, ale okazało się, że maja tam bardzo smaczne jedzonko.
Nasz obskurny pokoik w stylu "wczesna komuna" :) z deficytem gniazdek z prądem.

niedziela, 9 listopada 2014

Szczecin - Kostrzyn nad Odrą (152 km)


Długa i trochę mecząca trasa za nami.
Przed recepcją naszego hostelu.

Z hostelu wywlekliśmy się około 8:30 i pierwsze co odwiedziliśmy, to McDonalds :) to nietypowe dla nas, ale czasem trzeba... Dobra - żartowałem - to już rytuał ;)
Trochę kalorii i kofeiny z rana, jeszcze nikomu nie zaszkodziło :)

Potem pokręciliśmy się trochę po Szczecinie: zamek, nowe Stare Miasto, Wały Chrobrego i Jasne Błonia. 
Ja tu już chyba kiedyś byłem...

Stado orłów na tych Błoniach...

Tutaj dają smaczną kawkę.


Syfiasty zamek...

Na Błoniach zapodaliśmy po kawce z mobilnej kawiarenki - fajny pomysł i smaczna kawka.
Odżyły przez chwile wspomnienia, ale na szczęście szybko mi przeszło :)
Na zamku tylko się wstydu najadłem - syf jaki tam zastaliśmy przypomniał mi dlaczego wyprowadziłem się z tego miasta. Na całym zamku pełno budowlanych śmieci, wszystko pozagradzane, rozkopane, zarówno na dziedzińcu jak i tarasie widokowym i przybocznych uliczkach.
Baszta zakryta syfiastą reklamą. Pod zamkiem smutne, wymarłe jak zawsze Stare Miasto, na którym nie ma nic i nie dzieje się nic. Od moich czasów dokończyli tylko (w końcu) kilka kamieniczek. W centrum, koło Bramy Portowej wszystkie niegdyś niezabudowane placyki skrzętnie wypełniły się budynkami. Nie zdziwię się jak za kilka lat odwiedzając Szczecin zobaczę bank lub market w miejscu Bramy Portowej. Brak słów. Szkoda.

Po zwiedzaniu obraliśmy kurs na zachód i w Rosówku przekroczyliśmy granice.

Trochę popedałowaliśmy po niemieckich ulicach, aż w końcu w miejscowości, której nazwy nie pamiętam, wtoczyliśmy się na ścieżkę rowerowa Oder-Neisse.


Początkowo musieliśmy przecisnąć się przez brukowane uliczki kilku wiosek, co nie wróżyło dobrego dnia, ale w końcu wjechaliśmy na właściwą trasę wzdłuż (lub na) walu przeciwpowodziowego. Coś w stylu tego co mamy w Krakowie, tylko, ze w cholerę długie. Od Schwedt do końca dnia jechaliśmy już tylko wałem. 
Panorama wału przeciwpowodziowego po którym jechaliśmy

Przerwa na posiłek

Może kabanosika na drogę? :)

Dzisiaj połowę drogi po wale przejechaliśmy w ciemności. Ta pora roku średnio nadaje się na długodystansowe podróże bo szybko zapada zmrok :( 
Kolejna przerwa na posiłek po kilku godzinach - ciemno jak w d...

Temperatury tez bywają kiepskie bo raczej poniżej 10 stopni.
Cel osiągnięty

Dobra, starczy tego pisania. Chipsy zjedzone, piwo wypite - trzeba iść spać.