niedziela, 28 września 2014

Mapa przejechanych tras

Niedawno zapragnąłem zobaczyć wszystkie przejechane w tym roku trasy na jednej mapie.

Serwisy takie jak Endomondo i Garmin Connect (których używam) mają możliwość pokazywania tras, ale tylko pojedynczo. Dlatego rzuciłem pytanko na  moim ulubionym forum rowerowym (tak, ten wpis zawiera lokowanie produktów :) ) i otrzymałem kilka fajnych linków.
Pierwszym przydatnym serwisem jest Strava. Jest to konkurencja dla dwóch wcześniej wymienionych. Posiada soft na smartfony, mase statsów online itd itd. W zasadzie prawie to co wszystkie tego typu serwisy, a może nawet więcej z zakresu statystyk - nie wnikałem za mocno bo nie obchodzą mnie statystyki. Nie interesują mnie czasy przejazdów, spalone kalorie, postępy itd. Interesuje mnie jednak to, gdzie już byłem, bo to fajnie motywuje, a przy okazji jest swego rodzaju pamiątką.
Wracając jednak do Stravy, udogodnieniem w tym serwisie (z mojego punktu widzenia) jest fakt, że dane o przejechanych trasach aktualizują się tam same - automatycznie pobierają się z serwisu Garmin Connect. Super.
Niestety Strava nie ma poszukiwanej przeze mnie funkcjonalności, ale tutaj z pomocą przychodzi kolejny serwis - VeloViewer.
Tutaj znowu wszystko dzieje się automatycznie i dane pobierane są ze Stravy.
Na tej stronce jest już fajnie i tak jak lubię :) Wszystko na jednej mapie. Oczywiście są różne filtry i można wyświetlić na mapie trasy z jakiegoś interesującego nas przedziału czasowego, albo trasy przejechane tylko po asfaltach (w Strawie trzeba jeszcze uprzednio mieć pozaznaczane jakie trasy czym przejechaliśmy, ale ja się w to nie bawię akurat) albo trasy mieszczące się w konkretnym przedziale kilometrowym lub przewyższeniowym. Dodatkowo trasy mogą zostać wyświetlone na kilku różnych rodzajach map, ale najfajniejsze jest to, że mapę można włączyć w trybie fullscreen.

Jak dla mnie - rewelacja :)

Przy okazji taki serwis przyda się w przyszłym roku, bo z Madzią i Łukaszem planujemy zrealizować pomysł przejechania pięciu oddzielnych, całodniowych tras po Polsce, które ułożą się kształtem w litery, dające w rezultacie napis ROWER :) (każdy ma jakiegoś bzika - wiem :) ).

Na forum rowerowym polecano mi także serwis Navime w którym też jest z grubsza to co było mi potrzebne (m.in. wyświetlanie na różnych mapach), ale coś mi tam nie przypasowało tak jak opcja opisana wyżej (już nie pamiętam co takiego mi tam nie pasowało).

Jeśli ktoś poszukuje takiego rozwiązania jak ja, to polecam kombinację Strava + VeloViewer, aczkolwiek odczucia są oczywiście subiektywne.

środa, 24 września 2014

Plany na początek października: Wrocław - Kalisz - Łódź

Prawdopodobnie 3-go października wyskoczymy sobie z Madzią i Łukaszem w kolejną, małą, weekendową podróż na rowerkach.
Oby pogoda dopisała.

niedziela, 14 września 2014

Lublin - Rzeszów (dzień 3, 102 km)

Dzisiaj dzień wyścigowy :)

Trasa Biłgoraj - Leżajsk - Łańcut - Rzeszów. 
Wyjątkowo wstaliśmy wcześnie i około 7:30 byliśmy już na rowerach.




Początkowo trochę chłodno, ale to się z czasem zmieniało...
Plan na dzisiaj zakładał tylko rzut okiem na pałac w Łańcucie. Priorytetem było jednak wyrobienie się na pociąg z Rzeszowa (15:50) - najlepiej z zapasem na jakiś obiad. 
Efektem takiego planu są wspomnienia krajobrazów z efektem motion blur oraz rekordowa chyba dzienna średnia prędkość jazdy wynosząca 21 km/h.
Nie mam pojęcia jakim cudem Madzia przy tej prędkości wypatrzyła w lesie pięknego kozaczka.
Chociaż faktem było, że wystarczyło się przyglądnąć, aby zobaczyć, że okoliczne lasy były wręcz zasypane grzybami.

Po drodze odwiedziliśmy Leżajsk, gdzie niestety nie mogliśmy naszych odwiedzin uczcić piwkiem z tego miasta, no bo na rowerach nie wypada (Wojsławice były wyjątkiem, ze zrozumiałych względów). Dlatego mały toaścik wznieśliśmy wodą z bidonów :)

W Łańcucie przerwa na loda i zwiedzanie pałacu.




Uczyliśmy się także trudnej sztuki powożenia bryczką...

Od Łańcuta pędziliśmy drogą główną, mijani ciągle przez stada samochodów. Temperatura asfaltu wynosiła 37 stopni, a powietrza tylko niewiele mniej. 
Chyba tylko pęd powietrza sprawił, że nie zagotowały mi się jaja ;)
Parę minut przed 14-tą została odklepana blacha Rzeszowa, a parę minut po 14-tej zawitaliśmy na dworzec PKP.

W Rzeszowie, gdzie na rynku zamówiliśmy sobie obiad w czeskiej knajpie, miało miejsce największe extremum dzisiejszej szaleńczej gonitwy :).

Jak się okazało - błędem było zamówienie dań, które trzeba było długo przygotowywać, bo byliśmy zmuszeni błagać kelnerki o przyspieszenie, abyśmy mogli te dania przynajmniej zobaczyć :). O 15:37 dostaliśmy  jedzenie... (odjazd pociągu 15:50 i to z dworca PKP a nie z rzeszowskiego rynku...) Jedliśmy gorące karkówki z gorącymi ziemniaczkami. Poparzyłem gębę przez to :) Ostatnie kęsy jadłem już na stojąco, a przełykałem już pedałując w stronę dworca (Madzia swoją porcję przezornie zapakowała do reklamówki i na spokojnie zjadła już w pociągu), na który wpadliśmy w ostatniej chwili. Na peron wjechaliśmy w momencie gdy zaczęto zapowiadać, że nasz pociąg odjeżdża :) Na szczęście widziała nas babeczka puszczająca pociąg w trasę i jakimś cudem zdążyliśmy się zapakować :) Prawdopodobnie pobiliśmy rekord świata we wsiadaniu do pociągu z rowerami. Zgodnie uznaliśmy, że przy odrobinie treningu będziemy do pociągu wjeżdżać bezpośrednio z peronu na rowerach :)
Teraz już siedzimy wygodnie i temperatura ciała wraca do normy.

Wyjazd jak zwykle był super. Kupa śmiechu i wylanego potu :)

Już zastanawiamy się nad nową wyprawą :) (prawdopodobnie Budapeszt)

Aktualny audiobook: "Kroniki Jakuba Wędrowycza" - Andrzej Pilipiuk (po raz drugi dla przypomnienia)

sobota, 13 września 2014

Lublin - Rzeszow (dzien 2, 135 km)

Drugi dzień wyprawy: Chełm - Wojsławice - Zamość - Szczebrzeszyn - Zwierzyniec - Biłgoraj.

Z hotelu wyruszyliśmy około 9-tej rano. Oczywiście od samego rana wspaniała pogoda :)

Pojechaliśmy pokręcić się po mieście i tak się okrutnie tym zmęczyliśmy, że wylądowaliśmy w McDonaldzie na śniadaniu :)

Po śniadanku w Maku ruszyliśmy popedałować. Nie było pośpiechu, więc mogliśmy jechać urokliwymi zadupiami jakimi kierowała nas Garminka.






Dzisiaj pierwszym celem i jednocześnie najważniejszym na całej wyprawie, były Wojsławice, gdzie na ryneczku wypiliśmy wspólnie jedno piwko Perla z plastikowych kubeczków :) Toast za Jakuba Wędrowycza był niezbędny :) a przy okazji zaliczyliśmy małe, drugie lub trzecie śniadanko. 




Potem na peryferiach Wojsławic zrobiliśmy sobie sesje zdjęciowa pod rzeźbą największego bimbrownika w kraju i wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej. 



Potem, kawałek dalej zaliczyliśmy foto sesję pod blachą w Majdanie Starym (rodzinna wieś Wędrowycza), skąd obraliśmy kurs na Zamość. 

Tam pokręciliśmy się troszkę po całkiem ładnym rynku, zjedliśmy obiad i w drogę. 



Kolejnym punktem na trasie był Szczebrzeszyn, znany chyba wszystkim Polakom z przysłowia. Chcieliśmy sprawdzić, co tam u nich w tej trzcinie tak brzmi i się okazało, że chrząszcz.



Meta była w Biłgoraju, ale wcześniej zajechaliśmy jeszcze do Zwierzyńca, gdzie już w ciemnościach podziwialiśmy jakiś kościół (ładnie podświetlony na szczęście).


Blachę Biłgoraja klepnęliśmy przed 23-cia a chwile potem wpadliśmy na kwaterę. 
Ponownie ostatnią część trasy zrobiliśmy już w ciemnościach, ale ponownie było to bardzo fajne doświadczenie i jechało się znakomicie.
Teraz piwkujemy, chipsujemy i ogólnie chillout :)


Cały dzień znowu była świetna pogoda i ogólnie było zajefajnie i wesoło. 

piątek, 12 września 2014

Lublin - Rzeszów (dzień 1, 93 km)

Pierwszy dzionek wyprawy (Lublin - Chełm) za nami. 

Standardowo już pogoda była super :) Mamy w tej kwestii niesamowitego farta :)
Dzisiaj spotkaliśmy się w Krakowie na dworcu PKP. Magda z Łukaszem dojechali pociągiem z Katowic. Żeby nie było zbyt nudno - ich pociąg miał "lekkie" opóźnienie... chyba ponad godzinę. Mieli planowo mieć chyba pół godziny na przesiadkę w Krakowie, ale ich pociąg przyjechał ostatecznie ponad pół godziny po planowanym odjeździe pociągu do Lublina. Musiałem zatem położyć się na torach i powstrzymać odjazd pociągu do Lublina ;) Udało się, pociąg zaczekał i przesiadka powiodła się.
Dzień wcześniej miałem problem z kupieniem biletu na rower, bo podobno wszystkie miejsca rowerowe były już zajęte... Ciekawe, bo nie odnalazłem takowych miejsc w tym pociągu. Za to było mało ludzi i wbiliśmy się z rowerami do przedziału :)

Na miejscu byliśmy przed południem.

Odwiedziliśmy zamek oraz rynek, gdzie w knajpce "Sielsko anielsko" zjedliśmy obiadek. Placek po węgiersku był wyśmienity, podobnie jak kawka z lodem, piwko (wyrób własny restauracji). 




Spędziliśmy tam sporo czasu i nasyceni w 101%-ach ruszyliśmy ociężale w drogę.
Pierwsze kilometry były straszne. Co kilka metrów wiszący brzuch wkręcał mi się (prawie) w łańcuch :)
Za miastem natknęliśmy się na Państwowe Muzeum na Majdanku, znajdujące się na terenie byłego NIEMIECKIEGO obozu koncentracyjnego.

Punktem przelotowym tego dnia była miejscowość Cyców :) ważna ze względu ... w zasadzie chodziło o ciekawą nazwę :)

Potem już w ciemności pedałowaliśmy do Chełma. Jazda w nocy była po raz kolejny rewelacyjna - ciepło, mało ruchu, bez wiatru - rowery same jechały :)
Na miejsce przybyliśmy około 22-giej. 

Pokoik w hotelu MOSiR'u już na nas czekał. 
Piwko, prysznic i spanko.