sobota, 6 września 2014

Krakow - Radom (dzień 1 - 153 km)

Dzień pierwszy za nami.
Ruszyliśmy z Krakowa gdzie spotkaliśmy się rano (o 8:30 koło Barbakanu). Symbolicznie podjechaliśmy jeszcze na rynek, żeby zapodać jakieś foto :)


Pogoda cały dzionek rewelacyjna. Może czasem nawet za bardzo :)

W trasę ruszyliśmy słuchając się grzecznie Garminki, która prowadziła nas rewelacyjnymi zadupiami - tak jak lubię :) Cały czas asfalcik (z małym wyjątkiem około 1 km, gdzie to co mieliśmy pod kołami, trudno nazwać asfaltem). 

Tereny bardzo fajne a droga ciekawa - zakręty, górki i te sprawy.
Pierwsze kilka godzin standardowo leniwe. Co kawałek jakieś sady. 
W końcu trafiliśmy na miejsce, gdzie po jednej stronie ulicy był sad z jabłkami a po drugiej sad ze śliwkami - wielkimi, wspaniałymi, soczystymi i słodkimi śliwami - REWELACJA.



Najedliśmy się ich i ciężko było ruszyć dalej :), ale jakoś się udało... na jakieś 100 metrów, bo natrafiliśmy tym razem na plantację malin, no i nie dało się ich ominąć :)
Potem jechało się jeszcze trudniej, ale fajne widoki umilały jazdę.
W końcu dotarliśmy do Pińczowa - małego miasteczka, w którym uraczyliśmy się jakąś syfiastą pizzą w jednym z barów (czy jak to tam oni nazywają...).

Po przerwie na ten "wspaniały" posiłek podjechaliśmy jeszcze kawałek na jakąś stację paliw zapodać Redbulika i jakieś płyny na dalszą drogę. Mieliśmy za sobą już ponad stówkę, a do zaklepanego w Kielcach noclegu zostało jeszcze około 40 km. Ten fragment trasy pokonaliśmy już w ciemnościach, ale za to jechało się rewelacyjnie - trasa była albo płaska albo z górki, była świetna temperatura (chłodno) a przy okazji nie było już dużego ruchu (od Pińczowa jechaliśmy już trasą typu przelotówka, gdzie w dzień jest średnio fajnie).

Rowery jechały prawie same, dzięki czemu przycisnęliśmy trochę mocniej i brakujące 40 km zleciało nie wiadomo kiedy. Niestety troszkę tym tempem zmęczyliśmy Michała, który miał w rowerze tylko 7 przełożeń z tyłu i zdecydowanie dało się mu to we znaki :( Ale i tak dzielnie cisnął.

Obawialiśmy się w Pińczowie, że dotrzemy na miejsce koło północy, ale byliśmy chyba nieco po 22-giej.

Michał wcześniej załatwił nam świetny nocleg i dzięki temu, popijając zimne piwko, w zadowoleniu zakończyliśmy ten udany dzionek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz