niedziela, 7 września 2014

Krakow - Radom (dzień 2 - 90 km)

Około godziny 17-tej, po przejechaniu 90 km, dotarliśmy do Radomia.
Ale po kolei:
Drugi dzień wyprawy można uznać za równie udany jak pierwszy. Od samego rana czyste niebo i ciepełko.
Z kwatery wytoczyliśmy się jakoś około 8-mej. Sama miejscówka bardzo fajna - duży pokój z wieloma wyrkami, telewizorem, stołem, z kuchnią obok, łazienka z prysznicem i garażem na rowery.

Tego dnia było do przejechania znacznie mniej niż wczoraj, ale mieliśmy dla odmiany godzinę, do której musieliśmy się wyrobić. O 18:12 odjeżdżał nasz pociąg i wypadało się na niego załapać, co też nam się udało.
Daliśmy nawet radę zobaczyć jakiś główny, radomski deptak i wciągnąć po placku po węgiersku z browarkiem w jednej z tamtejszych knajpek.
Początek dnia rozpoczęliśmy od odwiedzenia centrum Kielc i ichniejszego rynku, na którym należało się posilić, bo długa i męcząca trasa z kwatery (jakiś 1 km) okropnie nas wykończyła.
Napotkaliśmy w centrum fajnie wymyśloną fontannę przy jakimś chyba centrum handlowym.
Potem natrafiliśmy na plac zabaw dla dzieci i daliśmy się ponieść małej głupawce :)
Spodobało nam się na tyle, że postanowiliśmy zahaczyć także o jakiś kolejny plac zabaw, jeśli takowy napotkamy... Napotkaliśmy 200 metrów dalej :)
Potem kawałek przyjemnymi zadupiami aż do przedmieści Skarżyska, gdzie napotkaliśmy innego rowerzystę. Polecił nam lekkie odbicie z trasy i zahaczenie o coś w rodzaju prywatnego skansenu / muzeum pozostałości wojennych, w postaci czołgów, dział, samolotów i nawet jednego okrętu.
Świetnie, że na niego natrafiliśmy, bo miejsce to było bardzo ciekawe. Takie nieprzewidziane niespodzianki zawsze miło zaskakują.
Następnie odwiedziliśmy zamek w Szydłowcu.
Jakoś nas nie powalił :) Chyba spodziewaliśmy się czegoś innego, może bardziej zniszczonego... Trudno powiedzieć.
Dzisiaj druga połowa drogi prowadziła moimi nieulubionymi drogami głównymi, a w zasadzie jedną drogą - od Szydłowca aż do Radomia. Chcieliśmy ten kawałek trasy zrobić w miarę szybko, aby można było  posiedzieć dłużej i na spokojnie już w samym Radomiu. Prawie nam się udało :)
Na początku dotarliśmy na dworzec PKP, gdzie zakupiliśmy bilety na pociąg do Krakowa. Potem udaliśmy się na małe, szybkie zwiedzanko połączone z posiłkiem.
Placek po węgiersku zjedliśmy w jakimś rekordowym czasie, ale obiecaliśmy sobie, że jeszcze to potrenujemy, aby czas ten skrócić jeszcze bardziej :) Może dojdziemy do wprawy, gdy placek damy radę zjeść, zanim nam go podadzą.
W pociągu wszystko super, dużo miejsca i wagon dla rowerów... tylko akurat nie w naszym pociągu :/


Zapakowaliśmy rowery na stertę w ostatnim wejściu, przez co prawie tam utknąłem ze swoim grubym bebechem :) Na szczęście Łukasz jakoś mi się pomógł oswobodzić, dzięki czemu siedzę teraz już wygodnie... w przejściu, obok... eee... dupy psa :)

Tym ciekawym akcentem kończę relację ze świetnej i udanej wyprawy.
Już za kilka dni kolejna :)

Na koniec jeszcze filmowe podsumowanie:

2 komentarze:

Rowerowozakręcona pisze...

nie bardzo rozumiem co masz przeciwko słodkim psim dupciom :P

ramzes pisze...

Generalnie bardzo lubię psy, ale nie do tego stopnia, aby uznać ich dupy za słodkie :)

Prześlij komentarz