Pierwszy dzień wyprawy za nami.
Wczoraj wieczorem wraz z Łukaszem dotarliśmy pociągiem do Wrocławia, gdzie zabunkrowaliśmy się w zarezerwowanym wcześniej hostelu.
Początek dnia był ciężki. W zasadzie to chyba pierwsze pół dnia było ciężkie. Jakoś nie mogliśmy wejść na obroty. Na szczęście później już się rozkręciliśmy i jechało się fajnie. Cały dzień mieliśmy ładne, bezchmurne niebo i świeciło słońce. Jednak temperatura nie była zbyt wysoka. Zarówno start we Wrocku jak i meta w Kaliszu to tylko nieco powyżej 10 stopni. W dzień więcej, ale bez szaleństwa - chyba nie przekroczyło 17 stopni (jakoś nie sprawdzałem w trakcie dnia).
Pierwszą większą, odwiedzoną miejscowością była Obleśnica :) tzn Oleśnica, w której na rynku wciągnęliśmy trzecie śniadanko i zrobiliśmy śliczny, artystyczny napis z żelków Haribo z nazwą miejscowości.
Jakieś 20 km dalej zatrzymaliśmy się na czwarte śniadanie :) na jakimś zadupiu.
Podczas drogi nieodzowne jest śniadanie i kupa - dlatego te czynności lubimy powtarzać często, na wszelki wypadek :)
Po czwartym śniadaniu zaczęło się w końcu lepiej jechać (czyli pomogło). Słoneczko też fajnie dawało radę, dzięki czemu jechało się przyjemnie.
Po drodze humor poprawiła nam jeszcze pewna miejscowość...
Taki tam niewinny wybryk miejscowej dzieciarni zapewne, ale ileż radości dla strudzonych rowerzystów :)
Na obiad zatrzymaliśmy się w Wlkp, ...w Ostrowie Wlkp.
Tam na rynku zjedliśmy obiad…
Ja zjadłem syfiastego dewolaja z obleśnymi frytkami i gównianą surówką, do tego syficzna kawa i paskudne lody.
Odbijało mi się tym wszystkim do samego Kalisza. No ale po obiedzie za 13 zł nie można się było spodziewać nic innego :) Na domiar złego zrobiło się zimno :/
Ostatnie kilkanaście km to już standardowa podroż po zmroku i standardowy wzrost siły. Stwierdziliśmy zgodnie, że spokojnie moglibyśmy jechać jeszcze dużo dalej. Rano nie zanosiło się na taki obrót sytuacji, ale wielokrotne śniadania działają cuda ;)
W Kaliszu zameldowaliśmy się szybciej, niż się tego spodziewaliśmy, bo jeszcze przed 20-tą.
Zostawiliśmy sakwy i pojechaliśmy na rynek, gdzie prawie napiliśmy się piwa :)
Ostatecznie po zrobieniu rundy honorowej wokół rynku, udaliśmy się do Żabki i do hostelu. Tutaj mamy do dyspozycji tak wielki pokój, że można w nim zaparkować nieduży samolot :) Chyba z 10 wyrek, kuchnia. Mieliśmy problem z wyborem łóżek (za duży wybór) :) ale w końcu się udało.
Na koniec standardowy zestaw - prysznic, piwko, chwila głupawki i sen.
Aktualny audiobook: Andrzej Pilipiuk - "Weźmisz czarno kure"
Po czwartym śniadaniu zaczęło się w końcu lepiej jechać (czyli pomogło). Słoneczko też fajnie dawało radę, dzięki czemu jechało się przyjemnie.
Po drodze humor poprawiła nam jeszcze pewna miejscowość...
Na obiad zatrzymaliśmy się w Wlkp, ...w Ostrowie Wlkp.
Tam na rynku zjedliśmy obiad…
Ja zjadłem syfiastego dewolaja z obleśnymi frytkami i gównianą surówką, do tego syficzna kawa i paskudne lody.
Ostatnie kilkanaście km to już standardowa podroż po zmroku i standardowy wzrost siły. Stwierdziliśmy zgodnie, że spokojnie moglibyśmy jechać jeszcze dużo dalej. Rano nie zanosiło się na taki obrót sytuacji, ale wielokrotne śniadania działają cuda ;)
W Kaliszu zameldowaliśmy się szybciej, niż się tego spodziewaliśmy, bo jeszcze przed 20-tą.
Na koniec standardowy zestaw - prysznic, piwko, chwila głupawki i sen.
Aktualny audiobook: Andrzej Pilipiuk - "Weźmisz czarno kure"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz