czwartek, 31 lipca 2014

Przedwieczorny spacerek - 45 km - dookoła jeziorka

Wybrałem się dzisiaj późnym popołudniem na mały spacerek rowerowy.
Znowu testowałem nowe trasy w okolicy Gryfic. Tym razem dookoła jeziora Rejowickiego (nie miałem nawet pojęcia jak ono się nazywa :) ). Większość trasami bezsamochodowymi, część lasami i tylko ostatnie kilka km drogą bo już mi się nie chciało :) Jakoś zabrakło sił po całym dniu przed kompem.



Bardzo urokliwe są tu tereny. Może niby nic specjalnego, ale uwielbiam je. Świat oderwany od wielkiej cywilizacji. Dookoła tylko pola, drzewa, sarny, czasem jakieś gospodarstwo.
No i oczywiście spokój... święty spokój :)
Tylko mnie trzeszczące siodełko denerwuje w takich miejscach :) Właściwie to chyba sztyca. Czyszcze, smaruje, dokręcam mocniej, luzuje... a ona trzeszczy. Trzeba chyba zrobić test i sprawdzić czy to siodełko już ma dosyć mojego grubego dupska czy może sztyca, a następnie wymienić na nowe.
Mam nadzieję, że nie jest to żadne mikropęknięcie ramy...

Dzisiaj była super pogoda na rowerek - ciepło, ale z umiarem i sucho. Najfajniej oczywiście jeździ się ulicami gdzie jest cień od drzew, albo po prostu w lesie.

Znowu natrafiłem na fajne bajoro kuszące aby przy nim zasiąść z kawałkiem patyka (z żyłką i haczykiem) w ręce. Nie wiem w prawdzie, czy były tam ryby bo wyglądało to jak zalane wyrobisko (chyba nadal pobierają stamtąd piach, bo pracują tam jakieś maszyny obok), ale ja lubię wszelkie bajora :)

poniedziałek, 28 lipca 2014

Plany na 2015 - przylądek Cabo da Roca

Plan dotyczący Portugalii (Cabo da Roca) wygląda następująco (z grubsza):



Dzień 1 (Środa – 29.04.2015): Pociąg Kraków – Świnoujście  
Dzień 2 (Czwartek – 30.04.2015): Świnoujście – Grimmen - ok. 98km 
Dzień 3 (Piątek – 1.05.2015): Grimmen – Wismar - ok. 131km
Dzień 4 (Sobota – 2.05.2015): Wismar – Hamburg - ok. 123km 
Dzień 5 (Niedziela – 3.05.2015): Hamburg – Brema - ok. 112km
Dzień 6 (Poniedziałek – 4.05.2015): Brema – Meppen - 127km
Dzień 7 (Wtorek – 5.05.2015): Meppen – Zwolle - 101km
Dzień 8 (Środa – 6.05.2015): Zwolle – Amsterdam - ok. 102km
Dzień 9 (Czwartek – 7.05.2015): Dzień wolny – zwiedzanie  
Dzień 10 (Piątek – 8.05.2015): Amsterdam – Antwerpia - 172km
Dzień 11 (Sobota – 9.05.2015):Antwerpia – Bruksela - ok. 48km
Dzień 12 (Niedziela – 10.05.2015): Bruksela – Cambrai - ok. 139km
Dzień 13 (Poniedziałek – 11.05.2015): Cambri – Compiegne  - 110km
Dzień14 (Wtorek – 12.05.2015): Compiegne – Paryż - 78km
Dzień 15 (Środa – 13.05.2015): Paryż – Orlean - 129km
Dzień 16 (Czwartek – 14.05.2015): Dzień wolny – zwiedzanie 
Dzień 17 (Piątek – 15.05.2015): Orlean – Tours  - 119km
Dzień 18 (Sobota – 16.05.2015): Tours – Poitiers - ok. 111km
Dzień 19 (Niedziela – 17.05.2015): Poitiers – Angouleme - ok. 118km
Dzień 20 (Poniedziałek – 18.05.2015): Angouleme – Bordeaux - 120km
Dzień 21 (Wtorek – 19.05.2015): Bordeaux – Bajonna - 199km
Dzień 22 (Środa – 20.05.2015): Bajonna – Pampeluna - 103km
Dzień 23 (Czwartek – 21.05.2015): Dzień wolny – zwiedzanie 
Dzień 24 (Piątek – 22.05.2015): Pampeluna – Soria - ok. 186km
Dzień 25 (Sobota – 23.05.2015): Soria – Guadalajara - 171km
Dzień 26 (Niedziela  – 24.05.2015): Guadalajara – Madryt - ok. 75km
Dzień 27 (Poniedziałek – 25.05.2015): Madryt – Talavra De La Reina - 146km
Dzień 28 (Wtorek – 26.05.2015): Talavra De La Reina – Trujillo - ok. 161km
Dzień 29 (Środa – 27.05.2015): Trujillo – Badajoz - ok. 139km
Dzień 30 (Czwartek – 28.05.2015): Dzień wolny – zwiedzanie 
Dzień 31 (Piątek – 29.05.2015): Trujillo – Badajoz - ok. 139km
Dzień 32 (Sobota – 30.05.2015): Badajoz – Evora - 103km
Dzień 33 (Niedziela – 31.05.2015): Evoiora – Lizbona - 124km
Dzień 34 (Poniedziałek – 1.06.2015): Dzień wolny – zwiedzanie 
Dzień 35 (Wtorek – 2.06.2015): Samolot Portugalia „Lizbona” – Polska „Warszawa”  / 
Dzień 36 (Środa – 3.06.2015): Pociąg  Warszawa – Kraków – zakończenie wyprawy

Lekko nie będzie, ale będzie pięknie :)

sobota, 26 lipca 2014

Ze Stawna do Rewala, przez Kołobrzeg :) - 130 km

Dzisiaj pojechałem zrobić małego tripa do Rewala, gdzie przy okazji spotkałem się z kumplem.
Normalnie trasa ma około 30 km w jedną stronę. Ja jednak "lekko" odbiłem i zrobiło się ponad 100 :)
Oczywiście taki był plan od początku. Chciałem zaliczyć latarnię morską w Kołobrzegu i plan wykonałem.
Standardowo wlokłem się po zadupiach i polach.

Miejscami polne drogi przerobione były na wzór starych poniemieckich autostrad - płyty - jechało się po tym jak po torowisku :/

W Kołobrzegu jak to w Kołobrzegu - zaliczyłem latarnie morską, bułkę z kabanosami i ruszyłem na Rewal.


Kawałek trasy pomiędzy Mrzeżynem a Pogorzelicą jest okropny. Nie polecam. Kilka km po "kocich łbach" powoduje, że można dostać nerwowych drgawek :/ Nie rekompensuje tego nawet mały fragment z punktem widokowym na morze:

Po drodze, do kompletu sfociłem latarnię w Niechorzu :), chociaż widziałem ją już setki razy... ale co tam :)

Ogólnie trochę się zmęczyłem. Za dużo ostatnio przerw w rowerowaniu przez kontuzję. Co zaś się tyczy kontuzji, to jest coraz lepiej. W zasadzie cały dzień kolano nie robiło mi żadnych problemów. Teraz nogi trochę bolą i kolana, ale to tak zwyczajnie, od zmęczenia. Czyli jest coraz lepiej.
Cała trasa miała 130 km i ogólnie było fajnie. Minusem było tylko to, że zgubiłem lampkę - wypadła mi z niezapiętego bagażnika :/ Już kilka razy miałem sytuacje, że coś tam wyjmowałem i nie zapiąłem ale tym razem w końcu coś mi z niego wypadło :(
Może ktoś znalazł i chciałby oddać? ;)

czwartek, 24 lipca 2014

Turawa 2014 - kilka słów o wyprawie z czerwca b.r.

14-go czerwca wybrałem się na 2-dniową wyprawę z dwójką znajomych (Magda i Łukasz). Start z Katowic a meta pierwszego dnia w Turawie.


Była to moja pierwsza wyprawa sakwiarska i w zasadzie chyba pierwsza dłuższa niż 1-no dniowa :)
Jako, że chciałem sprawdzić jak to jest z sakwami przed nadchodzącą wyprawą szlakiem Orlich Gniazd, to naładowałem tam sporo nadmiarowych bzdetów. Niby jest to tylko dodatkowe kilka kg, ale jak się okazuje, na dłuższym dystansie robi to jednak troszkę różnicę :)
Mimo wszystko trasa była przyjemna i pod koniec dnia, po przejechaniu 108 km osiągnęliśmy cel.
Zakwaterowaliśmy się w jakimś ośrodku wczasowym (może trochę zbyt przesadziłem z nazewnictwem :) ) położonym na prawie-wyspie na jeziorze Turawskim. Ośrodek niepozorny, parterowe domki, ale klimacik super. Mógłbym tam spędzić parę tygodni leniuchując, łowiąc rybki itd.


Następnego dnia powrót do Katowic, ale nie najkrótszą z możliwych tras. Najpierw odwiedziliśmy miejscowość o dosyć osobliwej nazwie - Moszna. Znajduje się w niej bajkowo wyglądający pałac.


Chwilkę spędziliśmy w przypałacowych ogrodach i ruszyliśmy dalej. Celem pośrednim była Góra Świętej Anny, gdzie zapodaliśmy sobie po pizzy w ramach posiłku :)


Następnie zaczęliśmy pedałować w stronę domu.


W Gliwicach pożegnaliśmy się z Madzią (tam mieszka) i ruszyliśmy już we dwóch w kierunku Katowic.

Na ostatnich kilkunastu km zaczęło boleć mnie kolano. Nie wiem nawet od czego. Może od tego, że coś mi w nim przeskoczyło jak szliśmy kawałeczek z górki na Gorze Świętej Anny (czasami mam takie kiepski zjawiska w moich przeciążonych świńską tuszą kolanach (np. boli mnie jak chodzę po piachu nad morzem i to już po paru metrach spaceru), a może chodziło o zwykłe zmęczenie materiału (ścięgna lub wiązadła - stawiam na to drugie), bo zaczęło boleć gdzieś na 160-tym kilometrze. W Katowicach już ledwo mogłem pedałować. Może przesadziłem z dystansem, bo była to w tym roku moja pierwsza trasa powyżej setki i dodatkowo z obciążeniem. Trudno powiedzieć.
Do domu wróciłem autem, którym dzień wcześniej przyjechałem.

Tak się zaczęła moja udręka z pierwszą w prawdziwą kontuzją rowerową, której skutki odczuwam do dzisiaj... ale o tym w kolejnym wpisie.

Fotki z wyprawy dostępne w galerii.

wtorek, 22 lipca 2014

Mały, rowerowy spacerek na koniec dnia

Nawet nie planowałem dzisiaj rowerowania, ale na koniec dnia byłem już maksymalnie styrany pracą, a pogoda była wyśmienita. Tak więc wsiadłem na rowerek i postanowiłem się trochę pokręcić po okolicy, bez długich dystansów, żeby nie wracać po nocy.
Odpaliłem Garminkę i pojechałem pokręcić się na południe od punktu bazowego. Zawsze jadę gdzieś na północ, docierając w którymś momencie do morza (to są oczywiście trasy wakacyjne, jak jestem na wsi).
Polubiłem jazdę z nawigacją, bo można śmiało wbijać się w polne drogi, bez obawy, że takowa skończy się za zakrętem i trzeba będzie wracać. Widząc fajnie zapowiadającą się drogę boczną, wystarczy rzucić okiem, czy gdzieś ona prowadzi, a potem można śmiało napierać :)
Wiadomo - czasem mapa trochę oszukuje i można wylądować w krzaczorach, ale to incydentalne przypadki.
Dzisiaj jechałem na nowej wersji mapy PL TOPO, wypuszczonej parę dni temu. Próbuję rozkminić, czy ma ona jakieś zasadnicze różnice w porównaniu do mapy CYCLE. Jedno już wiem - tak samo jak CYCLE, ma swoje błędy, ale to nieuniknione. Może też trochę srogim testerem jestem, bo poruszam się często drogami polnymi, które lubią zarastać szybko jeśli nie są użytkowane. Oczywiście asfaltami tez się poruszam - żeby nie było, że taki terenowiec ze mnie :) Znacznie więcej kręcę po asfalcie niż w terenie, ale preferuję asfalciki mało uczęszczane. Często można takie napotkać. Dzisiaj też przytrafił mi się kawałek łączący jakieś zadupia bez budynków, w szczerym polu, ale z idealnym, nowiutkim asfaltem. W prawdzie wąskim, ale mi tam szerokości nie potrzeba :)

Wisła Tour 2014 - tym razem nie dla mnie :(

Wraz z trojgiem znajomych planowaliśmy na początku sierpnia wybrać się na przejażdżkę rowerową wzdłuż Wisły - od początku do ujścia.
Niestety ciągnąca się kontuzja kolana spowodowała, że musiałem się wypisać z imprezy, przez co mam dola :/ Miało być tak pięknie...
Trasa zaplanowana była na 1125 km, które mieliśmy pokonać w 9 dni.
Zaplanowana trasa wygląda TAK
Może innym razem się uda.

niedziela, 20 lipca 2014

Prawie stówka :)

W ramach powolnego powrotu do zdrowia (kontuzja kolana - opiszę za jakiś czas), zapodałem sobie dzisiaj trasę nieco większą niż wczoraj. Wybiło jakieś 95 km około.
Trasę zaplanowałem wczoraj na Endomondo. Częściowo po jakichś ekstremalnych krzaczorach, co odczułem podczas wyprawy :) Udało mi się zaliczyć jakieś 1,5 km w całkowitych krzakach :)
Jednak dzięki planowaniu trasy przez kompletne zadupia, zwiedziłem po raz kolejny świetne miejsca, z dala od cywilizacji. Uwielbiam takie klimaty.

W strumieniach / kanałach, które mijałem, często widać spore ilości ryb - aż kusi, aby wozić ze sobą kawałek żyłki i haczyki :)
Dzisiaj zajechałem do Dziwnowa. Miałem tam się przy okazji spotkać z kumplem, ale spotkaliśmy się w Dziwnówku. Chwilka pogaduszek i powrót na bazę.
Garminka po raz pierwszy złapała kilkusekundowy zwis w jednym z lasów, ale parę sekund nie zrobiło problemu.
Jechało się fajnie, ale z obawy przed odnowieniem kontuzji nie cisnąłem. Delektowałem się raczej widokami. Przy okazji było cholernie gorąco i nie chciałem zejść na zawał w pobliżu jakiegoś mijanego kanału :), bo zanim bym całkowicie wyzionął ducha, to zjadłyby mnie żywcem końskie muchy, które wielokrotnie podczas podróży przypominały mi, żeby nie zatrzymywać się w szczerym polu w okolicach zbiorników wodnych :)
Trasa powrotna już asfaltami, bo chciałem w miarę możliwości szybko wrócić do domu (rodzinka czekała, żeby jechać na plażę).
Pozytywne jest to, że odczuwam poprawę jeśli chodzi o kolano - przypomniało o sobie na momencik po 55-tym kilometrze, ale tylko na chwilkę. Jest progres. Szkoda, że tak późno, bo musiałem zrezygnować z planów, a plany były fajne (trasa wzdłuż Wisły, od początku aż do ujścia).
Może innym razem.
Do końca wakacji będę delikatnie powracał sobie do formy i zdrowia. Może we wrześniu coś się uda nakręcić.

Trasa na Garmin Connect

sobota, 19 lipca 2014

Garmin Edge Touring - test w trasie

Dzisiaj w końcu miałem czas, aby przetestować nowy nabytek w postaci nawigacji rowerowej.

Wybrałem się zatem w standardowym jak na okres letni kierunku, czyli nad morze (w okresie letnim zazwyczaj przebywam z rodzinka na wsi niedaleko Gryfic).
Trasę nad morze znam już na pamięć bo jechałem nią wiele razy, ale tym razem pozwoliłem prowadzić się swojej nowej nawigacji.
Urządzenie sprytnie wybiera trasy mniej ruchliwe, dzięki czemu zaliczyłem praktycznie nową trasę, w większości z dala od samochodów. Bardzo fajna opcja. Oczywiście można systemowi nakazać aby unikał dróg gruntowych jeśli ktoś woli asfalty. Ja wolałem jednak w miarę możliwości z dala od ruchliwych arterii, co też się udało.
Jechałem w większości trasy z wykorzystaniem mapy Cycle od Garmina. Nie jest ona pozbawiona wad, ale chyba nie ma map bez wad. Przykładowo w Niechorzu od paru lat jest fajna, spokojna ścieżeczka rowerowa wzdłuż torów i brzegu jeziorka, ale mapa o tym nie wie :(
Podczas jazdy urządzonko sprawowało się super. Nie zaliczyło żadnego zgubienia satelitów, a wiem, ze ono potrafi mieć takie momenty w gęstym lesie. Mnie to tym razem nie spotkało, ale może dlatego, ze ewentualne lasy jakie mijałem nie były specjalnie porośnięte drzewami.
Widoczność ekranu jest świetna. Podświetlenie ekranu ustawiłem na automatyczne wyłączanie po 15 sek. Jak się okazuje, wyświetlanie działa inaczej niż na ekranach telefonów komórkowych, w których widoczność jest tym gorsza, im mocniej świeci słońce. Tutaj jest dokładnie odwrotnie - im jaśniej tym lepiej :) W pełnym słońcu widać mapę jak drukowaną :)
Urządzonko przez calą podróż (82 km) zjadło mi dokładnie 60% baterii. Można więc wstępnie powiedzieć, że spokojnie powinno starczyć na ponad stówkę, ale na tą chwilę tylko zgaduje. Sprawdzę to może jutro.
Systemik jest konfigurowalny dosyć fajnie. Pod mapą mogą (ale nie muszą) wyświetlać się dwa małe pola z jakimiś danymi, np: przejechany dystans, średnia prędkość, moc sygnału GPS itd. Ja ustawiłem sobie dystans jaki mi pozostał do końca, oraz dystans przejechany. Po zatrzymaniu zmienia się to na coś tam innego, ale nie pamiętam już na co tam ustawiłem :)
Trasę pokonałem jednocześnie z włączonym Endomondo na telefonie (iPhone 4S) oraz licznikiem rowerowym Sigma. Pomiędzy Endomondo a licznikiem zawsze mam niewielkie rozbieżności w dystansie. Tak też było tym razem. Licznik pokazał przejechane 82,67 km. Endomondo 84,06 km. Garmin 82,42. Wiadomo, że nie ma szans na identyczne wskazania rożnych urządzeń, ale jako, że najbardziej wiarygodny wydaje mi się (przynajmniej do teraz tak było) licznik rowerowy, to mogę śmiało stwierdzić, że wskazania Garmina są równie wiarygodne i dokładne. Prawdopodobnie próbkowanie sygnału GPS jest w Garminie częstsze niż w Endomondo, ale to tylko moje przypuszczenia.
Jeszcze jedno co przychodzi mi do głowy - po powrocie zerknąłem na dane wysokościowe - w Garminku zgadzały się co do metra, czyli tyle samo podjechałem ile zjechałem w dół. To logiczne, bo ruszałem dokładnie z tego samego miejsca w którym skończyłem. W przypadku Endomondo zawsze mam tu jakąś rozbieżność. Endomondo twierdzi widocznie, że zawsze podczas jazdy korzystam częściowo z teleportacji. Z ręką na sercu - nie korzystam, serio.
W komplecie z urządzeniem dostałem dwa mocowania rowerowe (jedno zapewne zapasowe), dzięki czemu Garminek wylądował u mnie na mostku.
Podsumowując: Garminek jest świetnym urządzeniem i mimo nie najmniejszej ceny, jest wart wydanej kasy.
Link do trasy: GARMIN CONNECT

czwartek, 3 lipca 2014

Wpis testowy - na początek :)

Jeśli mi się nie znudzi, to będę pisał tutaj o swoich rowerowych podbojach.