O 10:00 spotkaliśmy się z Michałem w Gryficach przy fontannie. Chwilka pogaduszek i szybkiego rowerowego serwisu (czyszczenie, smarowanie łańcucha) na który nie miałem wcześniej czasu, a po chwili ruszyliśmy w kierunku morza.
Zaraz za Gryficami zjechaliśmy z asfaltów i tak już zostało do końca wyprawy (z malutkimi wyjątkami).
Ponownie miałem okazję odwiedzić pałac w Otoku.
Potem cisnęliśmy łąkami, lasami, polami... Asfalty tylko tam gdzie już się nie dało inaczej, np w okolicy Trzebiatowa.
Jednak całość asfaltowych kawałków stanowiła zaledwie kilka % całej trasy.
W tym rejonie kraju jest masa świetnych terenów do takiej jazdy.
Jazda terenowa to dla mnie trochę odskocznia od tego co pedałowałem ostatnimi czasy.
Kiedyś lubiłem taką jazdę i mocno się w to bawiłem, ale to było wiele lat i kilogramów temu. Teraz już jest trudniej i bardziej męcząco, ale frajda nadal pozostała taka sama. Stopień zmęczenia taką jazdą jak dla mnie jest jakoś x2 w stosunku do asfaltów. Troszkę też się ostatnio obijałem rowerowo i forma spadła, ale po tych kilku razach z GRG wszystko już wraca do normy.
Jechało się super, ale pogoda nie była najlepsza. Wiedzieliśmy, że ma padać, ale chyba obaj liczyliśmy na jakiś cud, ze przejdzie bokiem czy coś... ale nie przeszło :(
Dorwało nas w Trzęsaczu.
Prognozy (które niestety sprawdziły się bardzo dokładnie) zapowiadały najbliższe kilka godzin lania, więc wróciliśmy samochodem (znajomy Michała akurat jechał w tym kierunku busem, więc się nam poszczęściło).
Wykręciliśmy niestety tylko 5 dyszek, chociaż plany były na ponad 2 razy tyle.
Może innym razem się uda.
Mimo wszystko trasa i przejażdżka była super.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz