Drugi dzień naszej wyprawy już za nami. Było super :)
Przed 9-tą rano dostaliśmy śniadanko, a po nim wyruszyliśmy w kierunku Zakopanego.
Zaczęło się od sporego podjazdu - pod Gubałówkę, taki skrócik... :)
Tak więc już po kilkunastu minutach jazdy byliśmy zasapani :) ale daliśmy radę.
Widok z góry zrekompensował cały trud :)
Potem szybki zjazd na dół i dojazd pod Wielki Krokiet ;) (Wielka Krokiew).
Kilka szybkich fotek i ruszamy w drogę na Kraków. Tym razem dokładnie sprawdzamy którędy Garminka zamierza nas przeciągnąć.
Pierwsze kilka km to standardowo - podjazd, ale zaraz za Zakopcem zaczyna się bajka - zjazd, zjazd a dalej znowu zjazd :) Byliśmy aż do Myślenic mocno zaskoczeni, że trasy, ktorymi jedziemy (te same co wczoraj) są cały czas z górki. Dopiero teraz doszło do nas, że wczoraj ponad 2/3 trasy ciągle jechaliśmy pod górę. To wiele tłumaczy, bo wczoraj styrało nas przeokropnie.
Po drodze odwiedzamy Skansen Taboru Kolejowego w Chabówce.
Od Myślenic już jednak teren zrobił się zróżnicowany i co chwilę pokonywaliśmy na zmianę odjazd, zjazd, podjazd, zjazd... i tak aż do domu :)
Wróciliśmy już po zachodzie słońca pstrykając blachę Krakowa w świetle lampki rowerowej :)
Dzisiejszy dzień był łatwiejszy, ale i tak nie było łatwo.
Podsumowując - było zajefajnie :)
niedziela, 31 sierpnia 2014
sobota, 30 sierpnia 2014
Kraków - Zakopane (dzien 1, 128 km)
Masakra - tak moge podsumowac dzisiejszy dzien :)
Wyjechalismy z Adrianem o godzinie 8-mej rano. Pogoda od samego poczatku byla super - nie za zimno, nie za cieplo, po prostu idealnie. Chociaz o 5:30 rano troche popadalo, ale tylko postraszylo.
Plan na trase byl prosty, ale okazalo sie, ze nie byl prosty :) Ustawilem garminke na cel (Wielka Krokiew) ale pozwolilem garmince prowadzic nas po drogach nieasfaltowych. Poczatkowo byl to dobry pomysl, bo jechalismy fajnymi zadupiami, z daleka od duzego ruchu.
Gdzies po drodze zaczal sie masakryczny podjazd. Mam wrazenie, ze jechalismy pod niego jakies pol godziny a koncowke to juz prowadzilismy rowery. Gdy mielismy nadzieje, ze juz za chwile przelecz i bedzie z gorki - skonczyl nam sie asfalt :) Zaczela sie jakas masakra kamienista i wymieklismy. Musielismy kilka km wrocic w dol. Zjazd byl rownie trudny jak podjazd - hamulce az smierdzialy spalenizna :) no ale jakos sie udalo, przebolelismy to.
Przestawilem garminke na opcje omijajaca wszystko, co nie jest asfaltem. Ruszylismy nowa trasa bez sprawdzania gdzie nas to zawiedzie... i to byl blad :) Z jakiegos powodu garminka i tak wytyczyla trase po kamieniach - jeszcze gorszych niz za pierwszym razem i po podjezdzie kilka razy dluzszym niz za pierwszym razem. Niestety fakt trasy po kamieniach odkrylismy dopiero jak pojawily sie kamienie...
Nie, nie wkur....smy sie, wcale.... Prawie wcale :)
Znowu zjazd na smierdzacych hamulcach i powrot do Rabki.
Tam zmienilem mape w garmince i wytyczylem nowa trase, ktora dokladnie sprawdzilismy na google maps.
Niestety cala ta przygoda dala nam tak w kosc, ze jakies 12 km przed planowanym noclegiem, padlismy prawie na asfalt :)
W mijanym sklepiku zakupilismy browarki, tone chipsow itp, a nastepnie poszukalismy noclegu w pierwszym napotkanym pensjonaciku (sa ich tu setki na szczescie). Mielismy w koncu troche szczescia. Byl pokoik wolny, duzy, na 4 osoby, telewizor, prysznic, garaz na rowery.
Rozpakowalismy sie, zamowilismy na rano sniadanko, rozlozylismy zarcie, otworzylismy browarki i wlaczylismy zaczynajacy sie wlasnie meczyk polskiej reprezentacji (mecz inauguracyjny mistrzostw swiata w siatkowce). Po prostu bajka i w pewien sposob wynagrodzenie calodniowych meczarni.
To 128 km dalo mi sie we znaki duzo bardziej niz pokonany jakis czas temu dystans 172 km podczas wyprawy do Turawy. Czuje sie, jakby mnie walec przejechal.
Mecz sie skonczyl wygrana Polakow i idziemy spac. Nie wiem czy ktos nas rano dobudzi :)
Plan na trase byl prosty, ale okazalo sie, ze nie byl prosty :) Ustawilem garminke na cel (Wielka Krokiew) ale pozwolilem garmince prowadzic nas po drogach nieasfaltowych. Poczatkowo byl to dobry pomysl, bo jechalismy fajnymi zadupiami, z daleka od duzego ruchu.
Gdzies po drodze zaczal sie masakryczny podjazd. Mam wrazenie, ze jechalismy pod niego jakies pol godziny a koncowke to juz prowadzilismy rowery. Gdy mielismy nadzieje, ze juz za chwile przelecz i bedzie z gorki - skonczyl nam sie asfalt :) Zaczela sie jakas masakra kamienista i wymieklismy. Musielismy kilka km wrocic w dol. Zjazd byl rownie trudny jak podjazd - hamulce az smierdzialy spalenizna :) no ale jakos sie udalo, przebolelismy to.
Przestawilem garminke na opcje omijajaca wszystko, co nie jest asfaltem. Ruszylismy nowa trasa bez sprawdzania gdzie nas to zawiedzie... i to byl blad :) Z jakiegos powodu garminka i tak wytyczyla trase po kamieniach - jeszcze gorszych niz za pierwszym razem i po podjezdzie kilka razy dluzszym niz za pierwszym razem. Niestety fakt trasy po kamieniach odkrylismy dopiero jak pojawily sie kamienie...
Nie, nie wkur....smy sie, wcale.... Prawie wcale :)
Znowu zjazd na smierdzacych hamulcach i powrot do Rabki.
Tam zmienilem mape w garmince i wytyczylem nowa trase, ktora dokladnie sprawdzilismy na google maps.
Niestety cala ta przygoda dala nam tak w kosc, ze jakies 12 km przed planowanym noclegiem, padlismy prawie na asfalt :)
W mijanym sklepiku zakupilismy browarki, tone chipsow itp, a nastepnie poszukalismy noclegu w pierwszym napotkanym pensjonaciku (sa ich tu setki na szczescie). Mielismy w koncu troche szczescia. Byl pokoik wolny, duzy, na 4 osoby, telewizor, prysznic, garaz na rowery.
Rozpakowalismy sie, zamowilismy na rano sniadanko, rozlozylismy zarcie, otworzylismy browarki i wlaczylismy zaczynajacy sie wlasnie meczyk polskiej reprezentacji (mecz inauguracyjny mistrzostw swiata w siatkowce). Po prostu bajka i w pewien sposob wynagrodzenie calodniowych meczarni.
To 128 km dalo mi sie we znaki duzo bardziej niz pokonany jakis czas temu dystans 172 km podczas wyprawy do Turawy. Czuje sie, jakby mnie walec przejechal.
Mecz sie skonczyl wygrana Polakow i idziemy spac. Nie wiem czy ktos nas rano dobudzi :)
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
Standardowy spacerek i plany na weekend
Po powrocie z wakacyjnego wyjazdu na wiochę, powróciłem też do codziennych spacerów rowerowych na koniec dnia. Chyba mi ich brakowało. Ogólnie przez wakacje jakoś zaniedbałem rower w stosunku do okresu przedwakacyjnego. Nadmiar pracy nie zawsze jest pozytywny.
Czuję teraz ciągły głód rowerowy, pogłębiony niezrealizowaną podróżą wzdłuż Wisły.
Planowałem w najbliższy weekend wyskoczyć do Katowic na nocną imprezę rowerową, ale dzisiaj okazało się, ze pojawiła się szansa zrealizowania wraz z kumplem zaległej wyprawy do Zakopanego, co kusi mnie bardziej, niż jedna noc na rowerze i cały dzień męczarni po nieprzespanej nocy :)
Oczywiście chętnie zaliczyłbym oba warianty, ale jako, że jest to nie wykonalne, postanowiłem zaliczyć Zakopane. Cały dzień pedałowania, wieczorne piwko w górach, normalny sen i znowu cały dzień pedałowania, skusiły mnie bardziej :)
Dzisiaj zrobiłem sobie mały spacerek (50 km) częściowo standardową trasą, ale nieco rozszerzoną. Tak więc ścieżeczka rowerowa wzdłuż Wisły, Tyniec (ale tym razem po raz pierwszy po drugiej stronie rzeki), potem trochę nowych terenów na północny zachód w okolice Liszek i lotniska Balice, a potem powrót na drugą stronę ścieżeczki.
Niby jeszcze lato ale już zdecydowanie jest zimno. Właściwie to jest za zimno jak na końcówkę sierpnia - temperatura odczuwalna jak w październiku.
Może w tym roku zima sobie odbije to, co zapomniała zmrozić ostatnio. Oby nie.
Aktualny audiobook: Isaac Asimov - "Świat robotów" tom 2, czytane przez Mako_new
Czuję teraz ciągły głód rowerowy, pogłębiony niezrealizowaną podróżą wzdłuż Wisły.
Planowałem w najbliższy weekend wyskoczyć do Katowic na nocną imprezę rowerową, ale dzisiaj okazało się, ze pojawiła się szansa zrealizowania wraz z kumplem zaległej wyprawy do Zakopanego, co kusi mnie bardziej, niż jedna noc na rowerze i cały dzień męczarni po nieprzespanej nocy :)
Oczywiście chętnie zaliczyłbym oba warianty, ale jako, że jest to nie wykonalne, postanowiłem zaliczyć Zakopane. Cały dzień pedałowania, wieczorne piwko w górach, normalny sen i znowu cały dzień pedałowania, skusiły mnie bardziej :)
Dzisiaj zrobiłem sobie mały spacerek (50 km) częściowo standardową trasą, ale nieco rozszerzoną. Tak więc ścieżeczka rowerowa wzdłuż Wisły, Tyniec (ale tym razem po raz pierwszy po drugiej stronie rzeki), potem trochę nowych terenów na północny zachód w okolice Liszek i lotniska Balice, a potem powrót na drugą stronę ścieżeczki.
Niby jeszcze lato ale już zdecydowanie jest zimno. Właściwie to jest za zimno jak na końcówkę sierpnia - temperatura odczuwalna jak w październiku.
Może w tym roku zima sobie odbije to, co zapomniała zmrozić ostatnio. Oby nie.
Aktualny audiobook: Isaac Asimov - "Świat robotów" tom 2, czytane przez Mako_new
poniedziałek, 18 sierpnia 2014
Ostrava - Katowice (trzeci dzień wycieczki do Pragi - 96 km)
Wczoraj wieczorem wróciłem do domu z kolejnej rowerowej wycieczki.
Wraz z Madzią i Łukaszem pokonaliśmy w ciągu trzech dni nieco ponad 300 km, zdobywając Pragę.
Ostatni dzień to już pedałowanie w stronę domu.
Pociągiem z Pragi dotoczyliśmy się do Ostravy.
Udało mi się w pociągu zasnąć na chwilę, ale nie było tego więcej niż godzina z minutami, w super wygodnej pozycji - oparty o stolik :)
No ale co zrobić.
W Ostravie sprawdziliśmy czy da się podjechać jakimś pociągiem do Katowic, ale pani w kasie zaśpiewała nam jakąś chorą kwotę co przypieczętowało decyzję o powrocie do domu na rowerach.
Wpadliśmy jeszcze na rynek wciągnąć po pizzy, oraz po jakieś zakupy do Tesco i ruszyliśmy w drogę.
Do granicy nie było już w sumie daleko, a trasa do niej okazała się bardzo fajna.
Po drugiej stronie granicy było już mniej ciekawie - głownie jechaliśmy trasami o sporym ruchu samochodowym, więc ani to ciekawe ani przyjemne. Takie tam pedałowanie na zasadzie byle do domu :)
Jakoś po 19-tej dotarliśmy z Łukaszem do Katowic (Madzia opuściła nas trochę wcześniej). Zapakowałem się w samochód, zahaczyłem o McDonaldsa i pojechałem na Kraków.
Po drodze okazało się, że jestem potwornie zmęczony lub niewyspany (lub jedno i drugie na raz) i w zasadzie głupotą było, że nie przekimałem się parę godzin w aucie na tym McDonaldsie, bo ledwo się do domu dotoczyłem.
Mam nadzieję, że kolejną wyprawę zakończymy bliżej Krakowa :)
Mimo ciężkiej nocki na dworcu i niefajnego ostatniego odcinka trasy, cała wyprawa była oczywiście świetna i już nie mogę doczekać się kolejnej :)
Aktualniy audiobook: "Carska manierka" - Andrzej Pilipiuk
Wraz z Madzią i Łukaszem pokonaliśmy w ciągu trzech dni nieco ponad 300 km, zdobywając Pragę.
Ostatni dzień to już pedałowanie w stronę domu.
Pociągiem z Pragi dotoczyliśmy się do Ostravy.
Udało mi się w pociągu zasnąć na chwilę, ale nie było tego więcej niż godzina z minutami, w super wygodnej pozycji - oparty o stolik :)
No ale co zrobić.
W Ostravie sprawdziliśmy czy da się podjechać jakimś pociągiem do Katowic, ale pani w kasie zaśpiewała nam jakąś chorą kwotę co przypieczętowało decyzję o powrocie do domu na rowerach.
Wpadliśmy jeszcze na rynek wciągnąć po pizzy, oraz po jakieś zakupy do Tesco i ruszyliśmy w drogę.
Do granicy nie było już w sumie daleko, a trasa do niej okazała się bardzo fajna.
Po drugiej stronie granicy było już mniej ciekawie - głownie jechaliśmy trasami o sporym ruchu samochodowym, więc ani to ciekawe ani przyjemne. Takie tam pedałowanie na zasadzie byle do domu :)
Jakoś po 19-tej dotarliśmy z Łukaszem do Katowic (Madzia opuściła nas trochę wcześniej). Zapakowałem się w samochód, zahaczyłem o McDonaldsa i pojechałem na Kraków.
Po drodze okazało się, że jestem potwornie zmęczony lub niewyspany (lub jedno i drugie na raz) i w zasadzie głupotą było, że nie przekimałem się parę godzin w aucie na tym McDonaldsie, bo ledwo się do domu dotoczyłem.
Mam nadzieję, że kolejną wyprawę zakończymy bliżej Krakowa :)
Mimo ciężkiej nocki na dworcu i niefajnego ostatniego odcinka trasy, cała wyprawa była oczywiście świetna i już nie mogę doczekać się kolejnej :)
Aktualniy audiobook: "Carska manierka" - Andrzej Pilipiuk
niedziela, 17 sierpnia 2014
Jelenia Góra - Praga (dzien 2 - 101 km)
Kolejny dzionek za nami.
W drogę ruszyliśmy jakoś koło 8:00, ale na głodnego, bo na polu campingowym jakoś nie było dogodnego miejsca na szamanko.Chwilę później zaliczyliśmy więc zaległe śniadanko na jakimś odludziu, na przystanku autobusowym...
...chociaż mieliśmy też alternatywną lokalizację w budce telefonicznej :)
Planowaliśmy osiągnąć Pragę jakoś wcześnie - 14-15, ale im bliżej Pragi byliśmy, tym ona była dalej ;)
Pogoda nas nie rozpieszczała i momentami żałowaliśmy, że nie jedziemy na rowerach wodnych.
Początkowo jeszcze zatrzymywaliśmy się w jakichś możliwych miejscach, aby przeczekać, ale potem już jakoś nam się nie chciało zatrzymywać :)
Ostatecznie na starym mieście zawitaliśmy około 18-tej.
Pojeździliśmy po mieście oglądając co się dało i w sumie okazało się, że już północ :)
Podjechaliśmy na dworzec kolejowy zobaczyć jak możemy dostać się do domu. Okazało się, że jest opcja przejazdu do Katowic z przesiadką w Ostravie. Wyjazd jakoś kolo 9-tej i kolo 14-tej w Katowicach. Jednak wyjedziemy jakoś po 6-tej do Ostravy, a potem rowerami do Katowic. Podobno nie powinno być więcej niż stówka. Nie byłby to problem, gdyby dało się kilka godzin kimnąć na dworcu, ale zamknęli go i otwierają o 3:00 :/ Lekka paranoja. Stado ludzi koczuje teraz przed dworcem na karimatach, w śpiworach albo na gołej glebie jak menele :)
Pomału zawiązują się małe, międzynarodowe kluby dyskusyjne :) Dyskusją uraczyła mnie Riana (nie wiem jak się prawidłowo pisze jej imię) - młoda dziewczyna z Holandii, która przyczłapała na dworzec ze swoim chłopakiem. Ten jednak od razu zaległ na gołym betonie i zasnął, bo niespodziewanie okazało się, że w drinkach jakie im zaserwowali w jednym z klubów był alkohol... ;) Dali się podobno naciągnąć jakiemuś nagabywaczowi na darmowe wejściówki. Była też matka z synem w wieku około 8-10 lat (z Ukrainy) oraz gościu z New Jersey (21 lat), którego rodzice są Rosjanami, dzięki czemu mówił biegle po rosyjsku. Opowiadał, że jeździ po Europie oraz, że jest artystą i pokazał na telefonie swoje obrazy... Może i fajne - nie znam się :)
Nie mam pojęcia jakim cudem dam radę rano wsiąść na rower. Może trzeba będzie pospać za kierownicą... :)
piątek, 15 sierpnia 2014
Jelenia Góra - Praga ( dzien 1 - 114 km)
Potem pociąg do Jelonki, gdzie na dworcu przywitała nas Madzia i udaliśmy się na nocleg do mojego dawnego internatu.
Dzisiaj rano ruszyliśmy trasą przez Kowary w stronę czeskiej granicy. Było pod gorę :) ale mimo, że podjazd miał kilkanaście km (w zasadzie podjazd zaczął się już w Kowarach, a nawet wcześniej, więc pod górkę było ponad 20 km), to jakoś tak dziwnie jechało się nam bardzo fajnie.
Najpierw zatrzymaliśmy się na małe jedzonko, aby już po chwili zatrzymać się ponownie, bo Łukasz zerwał łańcuch, co dało nam dodatkowy odpoczynek, ale zabrało sporo czasu.
Widoki po drodze były rewelacyjne, a granicę przekroczyliśmy na przełęczy Okraj.
Po stronie czeskiej mieliśmy dla odmiany ciągle z górki :) Niestety po kilkunastu km za granicą, zaczęła się psuć pogoda.
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Trutnov, gdzie mieli pomnik różowego, srającego niedźwiedzia. Dziwne :)
Tam tez zaczął się deszcz, który z rożnym natężeniem towarzyszył nam prawie do samego końca dzisiejszego odcinka.
Pod koniec drogi w markecie Tesco, zastanawialiśmy się z Łukaszem, czy nie kupić sobie nowych rowerów...
W miejscowości Jičín z której pochodził rozbójnik Rumcajs, po przejechaniu 114 km, rozbiliśmy namioty na jakimś polu campingowym o nazwie... Rumcajs :).
Posililiśmy się zakupionym wcześniej w Tesco żarełkiem, wciągnęliśmy po browarku i w kimę :)
Jutro czeka nas mniej więcej stówka do Pragi.
piątek, 8 sierpnia 2014
Mały spacerek na koniec dnia i standardowy zwis Endomondo
Jakoś ostatnio nadmiar pracy spowodował, że nie śmigam rowerkiem codziennie, tak jak na początku roku. Muszę do tego wrócić, bo wakacje źle się na mnie odbiły, co czuję po sobie. Już się boję wejścia na wagę po powrocie do domu.
Dzisiaj znowu pozwiedzałem okolice Gryfic, częściowo po znanej mi już (szutrowej) ścieżce rowerowej w lesie. Całkiem miła, spacerowa trasa. Częściowo były to jakieś asfalty pomiędzy okolicznymi zadupiami, przy czym "zadupia" nie są w tym przypadku w znaczeniu pejoratywnym - uwielbiam jeździć po zadupiach - są to po prostu małe miejscowości z prawie zerowym ruchem na ulicach, co jest ich wielką zaletą. Przy okazji takie zadupia są zazwyczaj bardzo urokliwe.
Co chwilę mijałem jakieś przydrożne jabłonie, ale niestety rosły na nich głównie tylko kwaśne psiary :)
Kilka ostatnich przejażdżek jakie sobie zrobiłem, zaliczyłem bez Endomondo, z którym zawsze śmigałem jeszcze do niedawna. Jednak Endomondo w telefonie ma często kaprysy i się wiesza (nie wznawia rejestrowania trasy po jakimś zatrzymaniu). Nie wiem co dzisiaj skłoniło mnie, aby znowu to włączyć, ale wiem, że to był ostatni raz. Szkoda nerwów i baterii w telefonie. Od teraz rejestrowanie trasy powierzam Garmince. Jej zapisy można bezproblemowo wgrać potem do statystyk Endomondo więc nic się nie zmieni, z wyjątkiem tego, że nie będzie widać na żywo, gdzie aktualnie jeżdżę, ale to chyba mały problem.
Dzisiaj stwierdziłem, że czwartkowy wyjazd do Pragi lekko rozszerzę i z Krakowa do Katowic (w czwartek na pociąg) też śmignę rowerkiem. W sumie to tylko 90 km.
Bilety na pociąg już Łukasz kupił, ja zarezerwowałem nocleg w Jelonce. Teraz pozostaje tylko czekać do czwartku :) Będzie się dłużyło :)
Jako, że prawie zawsze jeżdżąc słucham audiobooków, to pomyślałem, że będę sobie na blogu notował czego aktualnie słucham.
Od kilku dni na tapecie jest:
Operacja "Dzień wskrzeszenia" - Andrzeja Pilipiuka
Uwielbiam Pilipiuka.
Dzisiaj znowu pozwiedzałem okolice Gryfic, częściowo po znanej mi już (szutrowej) ścieżce rowerowej w lesie. Całkiem miła, spacerowa trasa. Częściowo były to jakieś asfalty pomiędzy okolicznymi zadupiami, przy czym "zadupia" nie są w tym przypadku w znaczeniu pejoratywnym - uwielbiam jeździć po zadupiach - są to po prostu małe miejscowości z prawie zerowym ruchem na ulicach, co jest ich wielką zaletą. Przy okazji takie zadupia są zazwyczaj bardzo urokliwe.
Co chwilę mijałem jakieś przydrożne jabłonie, ale niestety rosły na nich głównie tylko kwaśne psiary :)
Kilka ostatnich przejażdżek jakie sobie zrobiłem, zaliczyłem bez Endomondo, z którym zawsze śmigałem jeszcze do niedawna. Jednak Endomondo w telefonie ma często kaprysy i się wiesza (nie wznawia rejestrowania trasy po jakimś zatrzymaniu). Nie wiem co dzisiaj skłoniło mnie, aby znowu to włączyć, ale wiem, że to był ostatni raz. Szkoda nerwów i baterii w telefonie. Od teraz rejestrowanie trasy powierzam Garmince. Jej zapisy można bezproblemowo wgrać potem do statystyk Endomondo więc nic się nie zmieni, z wyjątkiem tego, że nie będzie widać na żywo, gdzie aktualnie jeżdżę, ale to chyba mały problem.
Dzisiaj stwierdziłem, że czwartkowy wyjazd do Pragi lekko rozszerzę i z Krakowa do Katowic (w czwartek na pociąg) też śmignę rowerkiem. W sumie to tylko 90 km.
Bilety na pociąg już Łukasz kupił, ja zarezerwowałem nocleg w Jelonce. Teraz pozostaje tylko czekać do czwartku :) Będzie się dłużyło :)
Jako, że prawie zawsze jeżdżąc słucham audiobooków, to pomyślałem, że będę sobie na blogu notował czego aktualnie słucham.
Od kilku dni na tapecie jest:
Operacja "Dzień wskrzeszenia" - Andrzeja Pilipiuka
Uwielbiam Pilipiuka.
środa, 6 sierpnia 2014
Plan na długi weekend 15-17 sierpnia - Praga
Plan jest prosty :) W czwartek (14-go sierpnia) po południu wsiadamy z Łukaszem do pociągu w Katowicach i z drobną przesiadką we Wrocku dotaczamy się do Jeleniej Góry. Gdzieś na tym etapie dołącza do nas Madzia - jeszcze nie wiem w którym miejscu jej się uda, bo jest w trasie aktualnie (jedzie wzdłuż Wisły - Madzia, ale masz fajnie :) ).
W piątek ruszamy już jak normalni ludzie - na rowerach, z Jelonki w stronę Czech. W sobotę na koniec dnia chcemy dokręcić do Pragi. W niedzielę powrót pociągiem do domu.
Będzie fajnie :)
W piątek ruszamy już jak normalni ludzie - na rowerach, z Jelonki w stronę Czech. W sobotę na koniec dnia chcemy dokręcić do Pragi. W niedzielę powrót pociągiem do domu.
Będzie fajnie :)
niedziela, 3 sierpnia 2014
Czaplinek - Stawno (101 km)
Drugi dzień weekendówki za mną. Szkoda, że już po :(
Trasę powrotną zrobiłem szybciej niż wczoraj, bo wiaterek, który mnie wczoraj stopował - dzisiaj ładnie wiał mi w plecy, no a dodatkowo miałem z górki :)
Pierwszą połowę trasy przejechałem tymi samymi drogami co wczoraj, a drugą połowę Garminka wymyśliła mi jakoś inaczej.
Dzisiaj było masakrycznie gorąco :/ Przez to zatrzymywałem się niemal w każdej miejscowości ze sklepikiem, uzupełniając płyny. Temperatura była lekko przesadzona...
Jakieś 30 km przed końcem zrobiło się pochmurnie, trochę zagrzmiało i walnęło krótkim, ale solidnym deszczem, dzięki czemu zrobiło się chłodno a i ja cały mogłem się solidnie schłodzić :) Niestety popadało może 5 minut i po deszczu :( Potem jeszcze raz złapał mnie zbawienny deszczyk, ale na równie krótko.
Przez oba dni nie miałem żadnego problemu z kolanem, co z jednej strony mnie cieszy, a z drugiej okropnie w... irytuje, bo chyba mogłem jednak jechać wzdłuż Wisły... ale kto to wiedział. Ryzyko było jednak spore, a zrobienie 2 x 100 km (z prawie pustymi sakwami), to jednak nie to samo co przejechanie 10 x 130 km ze sporym ładunkiem.
Nie ma co gdybać - trudno.
Trasę powrotną zrobiłem szybciej niż wczoraj, bo wiaterek, który mnie wczoraj stopował - dzisiaj ładnie wiał mi w plecy, no a dodatkowo miałem z górki :)
Pierwszą połowę trasy przejechałem tymi samymi drogami co wczoraj, a drugą połowę Garminka wymyśliła mi jakoś inaczej.
Dzisiaj było masakrycznie gorąco :/ Przez to zatrzymywałem się niemal w każdej miejscowości ze sklepikiem, uzupełniając płyny. Temperatura była lekko przesadzona...
Jakieś 30 km przed końcem zrobiło się pochmurnie, trochę zagrzmiało i walnęło krótkim, ale solidnym deszczem, dzięki czemu zrobiło się chłodno a i ja cały mogłem się solidnie schłodzić :) Niestety popadało może 5 minut i po deszczu :( Potem jeszcze raz złapał mnie zbawienny deszczyk, ale na równie krótko.
Przez oba dni nie miałem żadnego problemu z kolanem, co z jednej strony mnie cieszy, a z drugiej okropnie w... irytuje, bo chyba mogłem jednak jechać wzdłuż Wisły... ale kto to wiedział. Ryzyko było jednak spore, a zrobienie 2 x 100 km (z prawie pustymi sakwami), to jednak nie to samo co przejechanie 10 x 130 km ze sporym ładunkiem.
Nie ma co gdybać - trudno.
sobota, 2 sierpnia 2014
Stawno - Czaplinek (105 km)
Wczesnym rankiem trochę pokropiło, ale zanim wstałem, to już było sucho, a zanim się zebrałem, to już było słonecznie :)
Trasy nie wyszukiwałem w żaden konkretny sposób - wpisałem cel w Garmince i zaufałem temu co wymyśliła ;)
Okazało się, że zrobiła to rewelacyjnie - kilka km lasami (bardzo przyjemnie w słoneczny dzień), ale większość bardzo mało uczęszczanymi asfaltami (w większości w zdumiewającej jakości). Co ciekawe, to nie licząc ostatnich kilku km już przed Czaplinkiem (trochę wąski ale ruchliwy i niebezpieczny kawałek) oraz dosłownie kilku km gdzieś po drodze ( gdzie był normalny ruch ale w miarę szeroko), to trasa biegła takimi zadupiami, że przez jakieś może 80 km wyprzedziło mnie tyle samochodów, że chyba dałbym radę policzyć je na palcach (a mam tyle samo palców co większość ludzi). Rewelacja. Nie wiem jakim cudem Garminka to wyszukała, ale zaplanowała na prawdę świetna trasę.
W Czaplinku zapodałem jakieś jedzonko w knajpce i po nim podjechałem kilka km za miasto, do ośrodka w którym miałem rezerwację.
Trasy nie wyszukiwałem w żaden konkretny sposób - wpisałem cel w Garmince i zaufałem temu co wymyśliła ;)
Okazało się, że zrobiła to rewelacyjnie - kilka km lasami (bardzo przyjemnie w słoneczny dzień), ale większość bardzo mało uczęszczanymi asfaltami (w większości w zdumiewającej jakości). Co ciekawe, to nie licząc ostatnich kilku km już przed Czaplinkiem (trochę wąski ale ruchliwy i niebezpieczny kawałek) oraz dosłownie kilku km gdzieś po drodze ( gdzie był normalny ruch ale w miarę szeroko), to trasa biegła takimi zadupiami, że przez jakieś może 80 km wyprzedziło mnie tyle samochodów, że chyba dałbym radę policzyć je na palcach (a mam tyle samo palców co większość ludzi). Rewelacja. Nie wiem jakim cudem Garminka to wyszukała, ale zaplanowała na prawdę świetna trasę.
W Czaplinku zapodałem jakieś jedzonko w knajpce i po nim podjechałem kilka km za miasto, do ośrodka w którym miałem rezerwację.
Na początek cudowny prysznic dla ochłody, a potem zimne piwko nad wodą, tuż po zachodzie słońca. Temperatura idealna. Bajka.
Potem jeszcze jakaś zapiekanka i kolejny chłodzący prysznic :) a teraz wielkie, wygodne wyro i chwila dla bloga ;)
Jeszcze jedna rzecz, jaka mnie tu zaskakuje jak pedałuję w tych północnych regionach kraju - ciągle zatrzymuje się w małych sklepikach lokalnych na zadupiach, a to po jakieś picie, a to po coś do jedzenia i za każdym razem doznaję szoku jak mam płacić - taniej to już chyba musiało by być za darmo. Jak ci ludzie tu zarabiają kasę? Wchodzę do sklepu, biorę jakąś wodę, puszkę coli, dwie buły i kawal suchej kiełbaski i place kwoty typu 6 zł. Jakaś masakra. W Krakowie tyle to sama puszka napoju chyba kosztuje...
Podczas takich rowerowych podroży to jak się ma 20 zł na cały dzień, to chyba nie da się tego wydać, a człowiek i najedzony i napojony do pełna :)
Dziwny jest ten świat.
PS. Mimo, że jechałem zgodnie z przepisami, to i tak w końcu dopadła mnie... Milicja :)
Jeszcze jedna rzecz, jaka mnie tu zaskakuje jak pedałuję w tych północnych regionach kraju - ciągle zatrzymuje się w małych sklepikach lokalnych na zadupiach, a to po jakieś picie, a to po coś do jedzenia i za każdym razem doznaję szoku jak mam płacić - taniej to już chyba musiało by być za darmo. Jak ci ludzie tu zarabiają kasę? Wchodzę do sklepu, biorę jakąś wodę, puszkę coli, dwie buły i kawal suchej kiełbaski i place kwoty typu 6 zł. Jakaś masakra. W Krakowie tyle to sama puszka napoju chyba kosztuje...
Podczas takich rowerowych podroży to jak się ma 20 zł na cały dzień, to chyba nie da się tego wydać, a człowiek i najedzony i napojony do pełna :)
Dziwny jest ten świat.
PS. Mimo, że jechałem zgodnie z przepisami, to i tak w końcu dopadła mnie... Milicja :)
piątek, 1 sierpnia 2014
Plan na nadchodzący weekend - Czaplinek
Postanowiłem zrobić sobie 2-dniową wycieczkę na weekend. Długo... nie, krótko zastanawiałem się dokąd - padło na Czaplinek. Taka mała sentymentalna podróż. Wiele lat temu bywałem w tamtych okolicach po części służbowo, ale nie bez frajdy :) Robiłem fotki dla firmy znajomego organizującej tam zielone szkoły / kolonie dla dzieciaków. Oj działo się :)
To są świetne tereny, wspaniałe widokowo / przyrodniczo. Całe Pojezierze Drawskie jest przepiękne. Takie drugie Mazury, ale chyba ładniejsze. Masa mniejszych i większych jezior. Wspaniały teren, żeby pokręcić się tam rowerem kilka dni. Niestety mam tylko weekend, a do przejechania 100 km w jedną stronę, więc się nie pokręcę za wiele, ale i tak będzie fajnie.
Pokoik w ośrodku wypoczynkowym, w którym wiele lat temu urzędowaliśmy już zarezerwowany. Teraz tylko trzeba naładować akumulatory, spakować sakwy i jutro pedałowanie :)
To są świetne tereny, wspaniałe widokowo / przyrodniczo. Całe Pojezierze Drawskie jest przepiękne. Takie drugie Mazury, ale chyba ładniejsze. Masa mniejszych i większych jezior. Wspaniały teren, żeby pokręcić się tam rowerem kilka dni. Niestety mam tylko weekend, a do przejechania 100 km w jedną stronę, więc się nie pokręcę za wiele, ale i tak będzie fajnie.
Pokoik w ośrodku wypoczynkowym, w którym wiele lat temu urzędowaliśmy już zarezerwowany. Teraz tylko trzeba naładować akumulatory, spakować sakwy i jutro pedałowanie :)