sobota, 30 sierpnia 2014

Kraków - Zakopane (dzien 1, 128 km)

Masakra - tak moge podsumowac dzisiejszy dzien :)
Wyjechalismy z Adrianem o godzinie 8-mej rano. Pogoda od samego poczatku byla super - nie za zimno, nie za cieplo, po prostu idealnie. Chociaz o 5:30 rano troche popadalo, ale tylko postraszylo.
Plan na trase byl prosty, ale okazalo sie, ze nie byl prosty :) Ustawilem garminke na cel (Wielka Krokiew) ale pozwolilem garmince prowadzic nas po drogach nieasfaltowych. Poczatkowo byl to dobry pomysl, bo jechalismy fajnymi zadupiami, z daleka od duzego ruchu.

Gdzies po drodze zaczal sie masakryczny podjazd. Mam wrazenie, ze jechalismy pod niego jakies pol godziny a koncowke to juz prowadzilismy rowery. Gdy mielismy nadzieje, ze juz za chwile przelecz i bedzie z gorki - skonczyl nam sie asfalt :) Zaczela sie jakas masakra kamienista i wymieklismy. Musielismy kilka km wrocic w dol. Zjazd byl rownie trudny jak podjazd - hamulce az smierdzialy spalenizna :) no ale jakos sie udalo, przebolelismy to.
Przestawilem garminke na opcje omijajaca wszystko, co nie jest asfaltem. Ruszylismy nowa trasa bez sprawdzania gdzie nas to zawiedzie... i to byl blad :) Z jakiegos powodu garminka i tak wytyczyla trase po kamieniach - jeszcze gorszych niz za pierwszym razem i po podjezdzie kilka razy dluzszym niz za pierwszym razem. Niestety fakt trasy po kamieniach odkrylismy dopiero jak pojawily sie kamienie...
Nie, nie wkur....smy sie, wcale.... Prawie wcale :)
Znowu zjazd na smierdzacych hamulcach i powrot do Rabki.

Tam zmienilem mape w garmince i wytyczylem nowa trase, ktora dokladnie sprawdzilismy na google maps.

Niestety cala ta przygoda dala nam tak w kosc, ze jakies 12 km przed planowanym noclegiem, padlismy prawie na asfalt :)
W mijanym sklepiku zakupilismy browarki, tone chipsow itp, a nastepnie poszukalismy noclegu w pierwszym napotkanym pensjonaciku (sa ich tu setki na szczescie). Mielismy w koncu troche szczescia. Byl pokoik wolny, duzy, na 4 osoby, telewizor, prysznic, garaz na rowery.
Rozpakowalismy sie, zamowilismy na rano sniadanko, rozlozylismy zarcie, otworzylismy browarki i wlaczylismy zaczynajacy sie wlasnie meczyk polskiej reprezentacji (mecz inauguracyjny mistrzostw swiata w siatkowce). Po prostu bajka i w pewien sposob wynagrodzenie calodniowych meczarni.
To 128 km dalo mi sie we znaki duzo bardziej niz pokonany jakis czas temu dystans 172 km podczas wyprawy do Turawy. Czuje sie, jakby mnie walec przejechal.
Mecz sie skonczyl wygrana Polakow i idziemy spac. Nie wiem czy ktos nas rano dobudzi :)

2 komentarze:

Rowerowozakręcona pisze...

Jednym słowem zakopaliście się na zadupiach pod Zakopanem. Jakoś dziwnie zakopało się to miasto- może Germince przydałaby się jakaś łopatka?

ramzes pisze...

Myslę, że to ktoś złośliwy w ostatniej chwili przemieścil miasto, bo inaczej byśmy trafili :>

Prześlij komentarz