11:30 Bylismy sprawdzic mozliwosc polaczen kolejowych do Lizbony. Niby cos jest. W prawdzie az 2 przesiadki ale da sie.
Ciekawe doswiadczenie moze byc.
Sam dworzec kolejowy w remoncie - totalna rozpierducha. Praca wre - moze szykuja sie do sezonu.
17:53 Bylismy na obiedzie w jakiejs galerii handlowej niedaleko campingu. Chinskie zarelko smaczne, ale za duzo. Czuje, ze zaraz urodze lub eksploduje.
7:49 Pogoda... wiadomo - w Portugalii maja chyba tylko jeden rodzaj pogody.
Dzisiaj zwijamy namioty i wsiadamy na rowery. Sprobujemy przemiescic sie kawalek na poludnie.
11:12 Przejechalismy prawie... 3 km :)
W tym czasie zaluczylismy kawke a potem dluzsza chwile na swietnej plazy z wielkimi muszlami i dziwnymi poerodowanymi skalami na brzegu. Prawie zero ludzi. Delikatny wiaterek. Az sie nie bardzo chce z tego miejsca odjezdzac :)
Wzielismy sibie po pol kilograma muszelek na pamiatke :)
12:54 Ciezko sie jedzie - ciezko bo co 50 metrow trzeba sie zatrzymywac na foto, bo widoki sa kosmiczne.
Teraz wjechalismy do wiekszego miasta i robimy male zakupy w Lidlu.
Lidl taki sam jak u nas tylko towaru 2x wiecej i duzo fajnych iwicow morza w lodowkach. Nie to co u nas :(
14:24 No. Najezdzilismy sie dzisiaj wystarczajaco. Ponad 11 km ;)
Ladna miejscowosc, swietne plaze - po co jechac dalej? :)
Rozbijamy namioty i spadamy nad wode.
19:44 ciezki dzien pelen trudnych wyborow: czy na plaze kupic piwo czy redbulla, czy lody nie roztopia sie zanim je zjemy. Po prostu ciezki dzien...
Na plazy duzo wielkich, kamienistych polaci a w tych kamieniach dziury takie, ze zmiescilby sie nieduzy czlowiek, wypelnione krystaliczna woda. W nich pozamykane male rybki czekaja na przyplyw. Super to wyglada.
Czasem widac szalonych ludzi, ktorzy kapia sie w tej lodowce.
Sprawdze jutro czy to wykonalne. Jutro nigdzie nie jedziemy. Zostajemy tutaj bo tu fajnie. Pozwiedzamy na rowerach miasto.
8:24 Kolejny sloneczny poranek. Moze w Portugalii nie ma innych porankow?... :)
Wiatr wiejacy gdzies w koronach drzew wyglada na mocny, ale na dole jest juz taki jak na zamowienie - delikatny i chlodzacy.
Dzisiaj nie wsiadamy na rowery. Zostajemy tutaj do jutra. Bedziemy liczyc ziarna piasku nad oceanem. To ciezka robota, ale jakos damy rade.
11:53 Wyskoczylismy zrobic zakupy, zjesc sniadanko w kafejce, wypic kawke.
Teraz z zimnym piwkiem w rekach siedzimy nad oceanem. Alez to meczace :)
13:00 Ocean. Plaza. Lezymy. :)
Chyba maja tu jakies zawody w wedkowaniu. Sznur ludzi z wedkami wzdloz plazy, co 30 metrow. Co jakis czas trabia do siebie trabkami jak na poliwaniu. Moze sie chwala, ze cos zlapali.
13:30 Lezymy
13:52 Nadal lezymy
15:05 Wlasnie zjedlismy po osmiornicy w knajpce przy plazy. Idziemy do sklepu po zimny browar i wracamy liczyc piasek.
7:38 Noc minela spokojnie. Bylo slychac wiejacy wiatr, ale sam camping jest osloniety drzewami wiec bylo spokojnie.
Plan na dzisiaj - przejechac troche na poludnie :)
16:44 Plan na dzisiaj juz prawie zrealizowany - troche przejechane :) Jeszcze kawalek i powinien byc camping.
Z miasteczka przy ktorym nocowalismy, wyjechalismy po poludniu bo pospiech jest zly ;)
Zaliczylismy kawe, fajny obiad i dopiero troche popedalowalismy.
Teraz przystanek przy malym markeciku na zrobienie zakupow. Potem camping o rzut kamieniem od oceanu.
Pogoda bez zmian - od samego rana ani jednej chmurki. Mimo to nie ma skwaru bo wiatr ochladza powietrze. Tak to sobie mozna podrozowac :)
Za kazdym razem jak wchodze do sklepu czy knajpy, to czuje sie jakbym wszedl do brazylijskiego serialu. Ten ich jezyk jest specyficzny.
17:40 Rozbijamy namioty.
Camping spoko. Potem skoczymy sprawdzic czy ocean nie wysechl, ale chyba nie wysechl bo go slychac. Jednak lepiej sie upewnic.
22:27 kolacja i prysznice zalatwione. Pora spac. Trzeba wypoczac bo jutro czeka nas ciezki dzien... Bedziemy siedziec caly dzien nad oceanem i bedziemy liczyc piasek. Bedzie ciezko ;P
8:16 Noc minela szybko ale spokojnie. Nawet nie wiem kiedy zasnalem.
Caly czas mocno wieje od oceanu.
Dzisiaj popedalujemy gdzies na poludnie.
Jesli wiatr bedzie nas popychal (wczoraj wial od polnocnego zachodu) to bedzie sie jechalo szybko, ale jesli prosto z zachodu to bedzie nas przewracal :)
Wieje na serio bardzo mocno. Nawet wiatry w Holandii sa przy tym lagodnymi zefirkami.
10:30 Opuscilismy camping wypytujac uprzednio pania recepcjonistke o ciekawe miejsca. Teraz kawka poranna a potem zwiedzanko :)
13:19 Posiedzielismy nad oceanem, porobilismy foty, przejechalismy pare metrow i przerwa na pizze :) Nie wiem czy uda sie dzisiaj wyjechac z tej miejscowosci :)
Dawno juz sie tak nie opierniczalem :) Ale co tam - w koncu to urlop :)
17:39 Ale laba :) Zapomnialem juz co to jest. Spacerowym tempem przejechalismy do nastepnej miejscowosci na poludnie. Na liczniku oszalamiajace 30 km :)
Co jakis czas zagladamy na ocean przez wydmy. Nawet bylismy zmoczyc nogi - woda zimna jak z lodowki. Plaze puste. Masa duzych muszli i zasuszonych krabow.
Gdzies w poblizu jest camping na ktory planujemy sie wbic.
22:09 Juz w namiotach. Wszystko zgodnie z naszym fajnym, minimalistycznym planem :) Camping spoko tylko duzo mrowek. Ciekawe ile powlazi do namiotu :)
O ile w gorzystej czesci Portugalii bylo bardzo ladnie, tak o czesci nad oceanem juz tego powiedziec nie mozna.
Niektore domy sa ciekawe, ale wiekszosc to rudery i co dla nich charakterystyczne - wiekszosc z nich ma elewacje pokryta kafelkami (glazura) z wzorkami. Po prostu kicz na maksa :) Czasem jakos sie to moze broni w polaczeniu z reszta detali ale jak ktos wywali caly dom w kafelkach to nic tylko sie smiac lub zalamac. My sie akurat smiejemy :)
Portugalia (nie mowie o duzych miastach bo nie wiem) jest krajem, ktory pomijajac charakterystczna roslinnisc i elementy architektury, wyglada jak Polska lat 80-tych. Biednie, zaniedbanie, czasem z klimatem ale czesto bez. W miastach troche lepiej ale niewiele. To trudno opisac - nie wiem czy to odbierac jako zalete czy wade. Zalezy od miejsca.
Czasem jest klimat jakby czas sie zatrzymal 30 lat temu ale jest fajnie, a czasem jest syf.
Dziwnie tu.
Nie wiem czy juz pisalem - w zasadzie prawie nukt nie zna angielskiego. Kicha prawie jak w kraju ogrodzonych plotami lasow - Francji.
8:24 No to ruszamy na zachod w strone oceanu. Trzeba szukac cywilizacji i kupic kakies sniadanie bo zostalo nam po Snickersie :)
Tutaj czas jest inny niz u nas - jest o godzine wczesniej.
10:02 Siedzimy pod mala, stara i klimatyczna kafejka gdzies w gorzystym terenie i popijamy kawke. Mily pan probowal nauczyc nas slowa "dziekuje" po ichniemu (bo go zapytalismy o to a nie na sile :) ), ale za cholere nie wiem jak to wypowiedziec :)
Teren jest gorzysty, cos jak np Karpacz czy Szklarska, ale tutaj przy drodze rosna drzewa na ktorych wisza kilogramy pomaranczy :)
Tutaj jest pieknie a czasem dziwnie :).
Przejscie dla pieszych prowadzace z kosza na smieci w krzaczory :) - co kraj to obyczaj ;P
Dziwne drzewa bez kory
Slonko swieci i jest cieplo ale wiatr ochladza powietrze i jest bardzo przyjemnie :)
Generalnie jedziemy w strone oceanu ale czy tam dotrzemy dzisiaj, to sie okaze.
Ze stopa wyladowalismy sie niestety nie w Porto tylko jakies 90 km na poludniowy wschod i nie ma juz chyba sensu cisnac w tamtym kierunku. Troche moze szkoda a moze i nie - widoki tutaj rekompensuja wszystko.
15:34 Chwila przerwy na stacji paliw na Redbula i toalete.
Jedzie sie super. Jest cieplo a teraz nawet bardzo cieplo. Obecnie wyjezdzamy z niewielkiego miasta ale do tego czasu jechalusmy w gorzystym, pieknym terenie i prawie ciagle z gorki :) Okazalo sie, ze fartownie wyladowalismy sie ze stopa na jakims chyba szczycie :)
Wiele godzin posrod drzew, gorskimi serpentynami wzdluz rzeki. Widoki rozwalaja wszystko na lopatki. Na zdjecie zatrzymywalusmy sie chyba co kilka minut a dodatkowo trzaskalem z roweru.
Na chwile zeszlismy nad rzeke ochlodzic nogi w czystej wodzie gorskiej rzeki.
Potem mija nas kolarz, wiec zagaduje:
-hi!
-dzien dobry
-eeee , dzien dobry :) Polak?
- tak studiuje tutaj...
Itd wymienilismy kilka zdan z gosciem z Polski spotkanym na calkowitym zadupiu bez ludzi :) Powiedzial nam gdzie jest sklepik.
Po chwlili trafilismy do knajpki, malej, klimatycznej w ktorej sprzedawczyni rozmawiala z kims akurat przez telefon... po Rosyjsku :)
No wiec zaczalem od "zdrawstujtje" i tak juz polecialo :) Zjedlismy u niej cieply, miesny posilek. Smaczniutki. Napilismy sie (cola i piwko) i dostalismy na droge butelke zimbej wody a wszystko za jakies smieszne pieniadze (jakies 25 zl za wszystko). Pogadalusmy, posmialusmy sie. Ona ma meza Ukrainca a corka urodzila sie juz tutaj i mowi tylko po portugalsku i angielsku. Rosyjskiego nie zna. Opowiadala o tym ze ma tu troche rodziny i znajomych z wielu krajow i niedawno robili impreze wielojezykowa. Fajny klimat. Powiedziala nam ktoredy jechac zeby bylo plasko i fajnie.
Teraz cisniemy juz glowniejszymi drogami nad ocean do ktorego mamy 26 km.
Do tej pory dzien byl zajebisty. Mysle, ze nic nie powinno juz tego zmienic a wieczor prawdopodobnie zakonczy zachod slonca nad oceanem.
Przejechane mamy 41 km - malo ilosciowo, duzo jakosciowo :)
Jest super.
19:52 (czasu tutejszego) Ocean zobaczony. Camping zalatwiony. Moze nawet bede mogl do kompa sie podpiac bo pan na recepcji jakims cudem zna angielski. Tutaj jest niestety niewiele lepiej niz we Francji pod tym wzgledem.
Za to ceny sa takie jak w Polsce a czasem nizsze.
Rozbijamy namioty.
W koncu odespie noc przegadana z naszym transporterem Irkiem :)
20:47 Namioty rozbite. Zachod slonca olalismy ze wzgledu, ze jestesmy niewyspani, glownie ja :)
Teraz szybki test kibelka, potem pewnie prysznic, kolacja i spimy do poludnia :)
Dzisiaj przejechalismy 70 km i wystarczy :)
Noga lekko pobolewa na podjazdach. Decyzja o transporcie do Portugalii byla najlepsza z mozliwych.
Na campingu poznalismy pare Holendrow. Chwile pogadalismy. Oni podrozuja autem i narzekaja na bolace tylki... Co oni moga wiedziec o bolacych tylkach :)
11:27 Pomalu zwijamy namioty. W koncu udalo sie wyspac :) Wstalismy chyba po 9-tej. Dzisiaj wszystko na spokojnie. Zjedlismy sniadanko. Udalo mi sie kupic smaczny chlebek u wlascicielki campingu. Mielismy pare puszek i sniadanko git :)
Cala noc lalo mocno ake nad ranem przestalo a teraz swieci slonce. Pigoda ladna.
Do granicy jakies 50-60 km ale w tym terenie nie jest to malo. Tym bardzie, ze nie wiem co dzisiaj na pedalowanie powie moja noga. Na ta chwile nie bili. Jest jak nowa :) ale po kilku podjazdach moze sie to zmienic. Dlatego nie mamy parcia na kilometry. Zacznie bolec to stajemy. W ostatecznosci moze gory trzeba bedzie pokonac jakims srodkiem transportu, ktory ma silnik, ale to ostatecznosc.
Za chwile ruszamy na poludnie.
Pireneje - szykujcie sie! :)
12:27 Ruszamy. Troche kropi ale trudno.
13:38 ciekawy zwrot akcji :) - siedze na pace ciezarowki. Aneta w szoferce. Zlapalismy goscia z Polski, ktory jedzie mala ciezarowka do Portugalii. Przewiezie nas przez gory :)
Zaoszczedzimy tym samym kilka dni, wiec bedziemy mogli na spokojnie pedalowac juz po Hiszpanii i Portugalii. Zapewne zmienimy tez trase i odwiedzimy Porto. Potem spokojnie bedziemy pedalowac w strone Cabo i pewnie wsiadziemy w nasz samolot zgodnie z planem.
Co tracimy? Widoki gor. Aneta zobaczy je przynajmniej z szoferki ;) Ja jakos sibie z tym brakiem poradze. Wygoogluje sobie w domu jakies fotki Pirenejow ;)
Zyskujemy wiecej czasu i spokojna jazde po krajach, jakie zachwalaja wszyscy napotkani na trasie rowerzysci.
Za pare godzin Pireneje beda za nami :)
Moze nie tak to mialo wygladac, moze moja ambicja bylo zrobienie calej trasy o wlasnych silach, ale coz - kontuzja nie wybiera. Trudno. Zostalo nam jeszcze sporo swietnych dni i tym trzeba sie cieszyc.
17:48 Nadal na pace ciezarowki :) Aneta w cieplej szoferce popija kawe z kierowca :) Ja za to mam mase miejsca i moge spc na lezaco w dowolnym kierunku :) Tylko okropnie tu glosno - nie slychac muzy w sluchawkach :)
Przed chwila na postoju zmienilismy znowu plan :) - jedziemy stopem az do Porto (Portugalia). Dzieki temu nie zobacze nawet Hiszpanii... Widzialem kawalek na postoju przed Carefurem i to mi wystarczy ;) Aneta mi potem opowie co widziala przez szyby samochodu :)
Z Porto bedziemy sobie jechac spokojnie na poludnie przez te wszystkie dni jakie nam zostaly. Bedziemy zwiedzac, ogladac, robic foty, poznawac ludzi, potrawy i wszystko to co umknelo nam przez ostatnie 2300 przejechanych w pospiechu kilometrow.
Oby dopisala pogoda bo obecnie jest kiepska. Chyba pada. Nie wiem, bo jestem szczelnie zamkniety :)
Moja noga sobie odpoczywa.
Chyba nie ma tego zlego...
Zanosi sie, ze reszte urlopu spedze jak urlop a nie maraton.
17:36 Troche sie pozmienialo. Moja noga zaczela dzisiaj bolec dosyc szybko :(
Po 64km w Maku rozstalismy sie :(
Lukasz i Magda pocisneli dalej. Ja musze zrobic przerwe i dac odpoczac nodze. Aneta zostala ze mna.
Nadal zamierzamy dotrzec na Cabo, ale wolniej. Zmienimy tez nieco trase i nie zajedziemy do Madrytu. Akurat zadne z nas nie mialo na to specjalnej ochoty.
Pojedziemy nieco krotsza trasa (prawdopodobnie). Plan bedzie sie ukladal na biezaco bo wszystko zalezy czy moja noga dojdzie do siebie czy padnie calkiem :/
Ogolnie kicha :(
22:36 Siedzimy juz w namiotach. Zakwaterowalismy sie na urokliwym campingu gdzies na koncu swiata we Francji. Widac juz Pireneje z wierzcholkow gorek po ktorych jezdzimy.
Wlascicielka dala na bochenek cieplego chlebka wlasnej roboty - smakowal rewelacyjnie.
Mimo swej dziwnosci, dzien zakonczyl sie fajnie. Smaczna kolacja, cieply prysznic, kibelek i prad do podladowania urzadzen - czego wiecej chciec... Moze tylko zdrowej nogi ;)
Jutro wstajemy po poludniu. Nie bedzie porannego wpisu :) planuje sie wyspac :)
6:40 Pomalu zaczynamy lapac kontakt z rzeczywistoscia :) Noc spokojna, tylko jakies ptaki i zaby cos tam gadaly po swojemu.
12:06 zawitalismy do miasteczka Langon. Na liczniku 51 km, wiec zakupy w Intermarche i przerwa na male jedzinko i odpoczynek. Pogoda OK - slonce jest ale nie grzeje mocno bo co chwile zaslaniaja je chmury.
Mi sie dzisiaj jedzie trudno bo boli mnie naciagniety wczoraj miesien i na kazdym podjezdzie musze spasowac i jechac pomalutku, zeby sie nie zalatwic na dobre. Mam nadzieje, ze mi to przejdzie. Niestety dzisiaj jeszcze jakies 80 km do wykrecenia zostalo. Nie bedzie latwo.
13:44 nadal w Langon. Po dostc dlugich zakupach odeszlismy kawalek od sklepu na trawe, gdzie zrobilismy sobie picnic :)
Teraz krtka drzemka dla niektorych (ja pilnuje rowerow bo jakbym teraz zasnal, to juz by mnie nie dobudzili).
16:41 Kolejne km przekrecine. Zatrzymalismy sie na loda i jakies napoje. Jest goraco...
20:48 Namioty rozbite nad jakims bajorem z zabami. Zachmurzylo sie. Chyba w nicy lunie.
Moj miesien znowu po stowce zaczal mocniej bolec. Dobrze, ze sporo dzisiaj bylo plaskiego terenu. Jesli jutro mi sie nie polepszy, to trzeba sie bedzie zastanowic nad zmiana planow :/
Dzisiaj pobudka juz sie udala raczej standardowo, ale kiedy wyjedziemy to sie jeszcze okaze bo jest dopiero 6:36.
Plan ma dzisiaj raczej malo ciekawy - duzo km i glowne trasy.
8:46 Po przejechaniu kilku km na liczniku pojawilo sie 2000 km! :)
12:18 Zrobilismy pierwsze 50 km. Bylo przerypane. Ciagle gorki, nie bylo ani kilometra plaskiego, przy czym podjazdow wiecej chyba niz zjazdow. Pomalu wspinamy sie w poblize Pirenejow. Takiego wycisku jaki daje sobie od paru dni po tych gorkach, to chyba jeszcze nie przezylem. Mam cicha nadzieje, ze tym razem przezyje :)
15:24 Chwila odpoczynku w jakims miasteczku. Goraco bardzo. Nigdzie zadnego sklepu, kiosku, nic. Popierniczony kraj. Jakis facet poczestowal nas truskawkami :) Pierwszy normalny Francuz. Pytalismy go o wode to pokazal nam tylko kranik kolo kosciola. Dobre i to :/
21:08 Miejsce w lesie znalezione. Rozbijamy namioty. 132 km przepedalowane.
Dzisiaj po stowce zaczal bolec mnie miesien w jednej nodze. Dosyc mocno. Musialem przerzucic ciezar pedalowania w 90% na prawa noge, co nie pomagalo jechac. Pod sam koniec jazdy pomalu zaczelo przechodzic. Pismarowalem jaka mascia. Mam nadzieje, ze jak sie obudze to bede juz jak nowy :)
Przed chwila pod miejsce gdzie sie rozbilismy zajechal samochod, ale tylko zawrocil i pojechal. Moze nas w nocy zjedza z zaskoczenia jakies Francuzy :)
Smiejemy sie z nich ciagle, ze wszystko maja poogradzane. Dziwni sa.
7:28 Ja juz od 45 min na nogach, ale reszta cos dzisiaj zastrajkowala :)
Pewnie zejdzie nam jeszcze minimum godzine zanim sie ruszymy z tego miejsca.
Namioty rozbilismy w polu, przy drzewach. W lesie wczesniej nie udalo sie znalezc miejsca. Tutaj prawie wszystkie lasy sa ogrodzone. To jakies chore.
W miasteczkach calkowity brak ludzi, nikt nie chodzi po ulicach, nikt nie krzata sie wokol domu, nikogo nie mozna o nic zapytac, a gdyby nawet bylo mozna to nic z tego nie wyjdzie, bo na 99,9% ten ktos nie zna angielskiego. Normalnie dzungla :/
9:22 w koncu ruszamy :) Troche nam zeszlo. Montowalismy Anecie nowa stopke bo stara pekla. Nowa wytrzymala jakies 3 minuty :) Aneta nadal wiec jest bez stopki.
14:30 Siedzimy pod jakims Lidlem czy innym markecikiem i posilamy sie. Na licznikach 50 km. Jedzie sie dobrze bo nie ma slonca. Pomalu chyba zaczyna jednak wiac. Teren ciagle pagorkowaty :/ ale juz chyba przywyklismy.
20:07 rozbijamy sie na campingu. Trzeba podladowac urzadzenia elektryczne, zrobic pranie, wziac prysznic itd.
Przejechalismy nieco ponad stowke. Brakuje 5 km do okraglych 2tys.
Pogoda caly dzien dobra do jazdy - pochmurno. Chwilke tylko pokropilo symbolicznie.
Niestety teren juz zaczyna byc trudny - caly dzien gorki - podjazdy daja w kosc.
Dzisiaj na trasie poznalismy Romana - sakwiarza z Austrii. Sympatyczny gosciu. Dal nam kilka info o Pirenejach itp. Jechal wlasnie z Portugalii do Austrii. Tez mial juz sporo na liczniku - prawie tyle co my.
Posmialismy sie wspolnie z Francuzow - Roman ma podobne doswiadczenia jak my. Powiedzial tez, ze Hiszpania jest super, co potwierdzilo tylko slowa spotkanego w Holandii Hermana.
6:43 Standardowa pobudka o 6-tej i pomalu sie szykujemy, aby o 7:30 siedziec juz na rowerach. Dzisiaj przelotu glownymi trasamy glownie dla zyskania czasu i nabicia km.
15:37 Zyjemy. Pedalujemy. 87 km na licznikach. Chcielibysmy dzisiaj zrobic sporo ponad stowke wiec nie ma czasu na rozpisywanie :)
22:56 Niektorzy juz chrapia w namiotach.
Przejechalismy 154 km glownie jechalismy drogami glownymi bo szybciej. Pogoda dopisala. Wszystko OK.
7:32 Obozowisko zwiniete. Za chwilke ruszamy. Noc minela bezproblemowo. Drzewa zniwelowaly wiatr wiec spalo sie spokojnie.
Pogoda slaba. Niebo calkowicie zachmurzone, temp. 12.5 stopnia no i wiatr chyba troche powiewa. Mamy nadzieje, ze sie nie rozpada.
10:46 Przerwa na wszystko w Maku. Orlean jakis taki wymarly - pewnie przez pogode. Zimno jak na biegunie :(
Jeszcze jakies zakupy i trzeba cisnac. Dzisiaj wzdluz Loary. Moze jakies zamki uda sie sie zobaczyc przejazdem...
15:48 przejechane 64 km. Przerwa na posilek nad strumykiem. Swieci ladne slonce ale chwile temu zlalo nas okrutnie. Pogoda bardzo zmienna.
20:29 Rozbijamy obozowisko nad brzegiem Loary. Udalo sie znalezc ustronne miejsce. Bedzie mozna wyprac kilka smierdzacych rzeczy :)
22:25 Koniec kolejnego dnia. Przejechane w sumie ponad 1700 km. Dzisiaj troche ponad stowe.
Miejsce na nocleg fajne. Moglismy wymoczyc sie solidnie w rzece. Poczatkowo zimno, ale po chwili woda super i mozna bylo poplywac przy brzegu - zbyt szybki nurt, zeby odplynac dalej.
Po kapieli kolacja i piwko. Teraz lezymy w namiotach i sluchamy rechotania zab nad rzeka :)
Noc minela spokojnie i jak zwykle szybko... za szybko :/
Dzisiaj kierunek Orlean.
Wszyscy nadal cali i zdrowi. Prawie zdrowi... O ile mi juz prawie minely dolegliwosci powodujace problemy z siedzeniem na siodelku, to teraz pech dopadl Anete i zrobil jej sie zastrzal na palcu pare dni temu. Dzisiaj w nocy nie za bardzo sie z tego powodu wyspala bo ja boli. Rano przebila to cos i wycisnela rope - przyjechali narychmiast kilku arabskich szejkow i caly zapas ropy chcieli odkupic. Aneta nie sprzedala ;)
Mamy nadzieje, ze jej przejdzie. W razie czego obetniemy jej palec - ma jeszcze mleczne, wiec jej odrosnie.
Poza tym chyba nikomu nic groznego nie dolega. Mnie pobolewaja kolana, ale jeszcze nie jest to nic groznego - zwykle zmeczenie / przeciazenie. Magda i Lukasz sa hardcorami i nie przyznaja sie co ich boli :)
10:07 McDonalds :)
Siedzimy, pijemy kawke, zrobilismy szybkie pranie, kupke, laduja sie urzadzenia i powerbanki.
Wycieczka p.t. "McDonaldy swiata" :)
Ale wszechstronnosc tych knajpek doceni tylko ktos, kto byl w sytuacji podobnej do naszej.
Za chwile trzeba zabrac sie do pedalowania.
11:30 Pofolgowalismy sobie dzisiaj. Ruszamy. W galerii pojawilo sie kilkadziesiat fotek z Paryza.
20:31 Zyjemy, ale ledwo :) Bylo tak goraco, ze mi sie nie chcialo pisac nawet.
Znalezlismy las i rozbijamy sie.
Pozniej cos skrobne.
22:22 Wykrecilismy stowke dzisiaj. Jechalo sie dobrze, ale bylo troche podjazdow i bylo cholernie goraco, ale dalismy rade.
Teraz wieje dosyc mocny wiatr, ale tylko go slyszymy, bo las go powstrzymuje.
Pobudka chwile po 5-tej nie jest czyms, co kocham :/
No ale co zrobic :)
Zwijamy oboz.
Ruszylismy o 6:30
8:37 Parenascie km zrobione. Przerwa na kawke w jakims czyms co trudno nazwa - polaczenie kiosku z mini barem z kawa. Takie miejsce porannego posiedzenia dla tych, ktorzy nie sa w pracy. Oby expresso dodalo powera bo jade i spie.
11:45 Po przejechaniu 54 km zrobilismy przerwe w malym, urokliwym miasteczku. Na straganowej uliczce pelno smakowitosci - ser, owoce morza, oliwki, w sumie wszystko. Mozna jesc oczami.
Maja tu bardzo ladny kosciol. Miasteczko robi wrazenie - jest takie jakie lubie: nieduze, bez tlumow, z ladna architektura. Za chwile pedalowanie na Paryz :( Wolalbym zostac tutaj.
13:20 ale goraco...
Aneta nie chcial zjesc czekolady "za tatusia". Pomyslalem, ze musze naskarzyc :)
17:00 Stoimy przed katedra Notre Dame
Robi wrazenie. Pod wieza Eifla jeszcze nie bylismy, ale jesli bedzie robila wrazenie, to beda to jedyne dwie rzeczy robiace wrazenie na mnie tutaj, w tym porytym miescie.
Zawijamy sie teraz w kierunku Orleanu. Trzeba cos zjesc i wyjechac za miasto w celu znalezienia noclegu.
22:15 Szukamy noclegu...
23:32 Juz w namiotach.
Paryz zrobil na mnie mieszane uczucia, z przewaga negatywnych, ale nie chce mi sie o tym teraz pisac za wiele. Centrum spoko w miare, ale przedmiescia to taki syf, ze nie widzialem nigdy takiego syficznego miasta, jakby ktos smieci z centrum wywozil do nich i rozrzucal na ulicach.
Katedra Notre Dame robi wrazenie. Wieza Eifla tez.
Masa ludzi, samochodow - tez robi wrazenie ale nie do konca dobre.
6:47 Noc na campingu minela spokojnie i za szybko :) Fajnie byloby pospac jeszcze troche.
Przez noc podladowalismy powerbanki wiec znowu na pare dni mamy spokoj.
Zwijamy obozowisko i pedzimy do jakiegos sklepu bo nie mamy nic do jedzenia.
7:44 Konczymy zwijac oboz. Ja podszedlem jeszcze pod recepcje gdzie jest WiFi zeby wrzucic kilka fotek do galerii.
Dzien zapowiada sie sloneczny. Przydaloby sie wykrecic ze 120-140. Zobaczymy czy sie uda. Najpierw sklep i sniadanie.
Dziwna prawidlowosc - jak wjezdzamy do jakiegos kraju to wszystko jest akurat pozamykane bo albo swieto albo niedziela.
10:18 Opuscilismy nasza stolowke pod sklepem i teraz czeka nas dluuuuga prosta droga. Przynajmniej nie zabladzimy :)
13:44 Przerwa na szybki posilek i uzupelnienie plynow. Droga jest hardkorowa - sinusoida: gora - dol - gora - dol... Ja pierdziele jaki wycisk. Ale stednia mamy 17km/h - moim zdaniem bardzo duzo. Po plaskim byloby to stednie osiagniecie, ale dzisiaj... Rowery waza jak slonie. Kilka dni temu po zakupach nie bylem w stanie podniesc swojego roweru. Mysle, ze to obrazuje z jakim wysilkiem mamy do czynienia ;)
Mimo to jest super :)
16:00 Siedzimy na trawie pod sklepem Aldi w St Quentin. Woda kupiona. Wciagamy wielkie lody i inne pokarmy :)
Goraco. Zaraz szukamy Maka.
16:14 Mak znaleziony :) Czas na spokojna kupe :)
22:13 Juz w namiotach. Rozbilismy sie na jakims pastwisku :) Moze nic na nie zje w nocy.
Dzisiaj nakrecilismy ponad 120 km. Bylo bardzo wyczerpujaco przez ciagle podjazdy i slonce. Jakos jednak przezylismy.
6:18 Pobudki powinny byc o 11-tej - byloby prosciej :) Noc minela spokojnie. Trzeba zwijac namioty i brac sie za pedalowanie :)
Czeka nas jeszcze wymiana szprychy u Magdy, bo wczoraj wieczorem zaczelismy zasypiac za kierownica i ciagle ktos w kogos wjezdzal powodujac kraksy :)
8:47 Magda pakuje bambetle i bedziemy ruszac. Od naszego milego gospodarza wyjechalismy o 7:30 ale zaraz kawalek dalej zatrzymalismy sie zrobic ten remoncik. Tam juz nie chcielismy panu zawracac gitary bo obiecalismy wyjazd o 7:30.
Troche nam zajelo z ta szprycha. Trzeba bedzie gonic :(
Dzisiaj planujemy wjechac juz do Francji.
10:36 chwila przerwy w jakims miasteczku. Ciagle jedziemy wzdluz rzeki wiec zero sklepiw i kibli.
Miasteczko male a w nim wszyscy gadaja po francusku. Zaczynaja sie pietwsi ludzie nie kumajacy angielskiego :)
Ceny w sklepiku jakies z kosmosu.
11:30 Lukasz pid sklepikiem zauwazyl, ze zgubil okulary. Pojechal szukac. My czekamy. Poczatkowo na lawce, ale Luki dlugo nie wraca wiec zaleglismy na trawie i odsypiamy :)
12:23 Jedziemy dalej. Okularow nie ma. Dwie godzinki w plecy :)
13:57 Chwila przerwy na odpoczynek, posilek itp w poblizu jakiejs fabryki. Jedziemy ciagle wzdluz kanalu lub rzeki.
Jest goraco. Slonce prazy mocno. Wiatr wieje troche - oczywiscie glownie od przodu :/
Do granicy zostalo 48 km.
Kawalek dalej znalezlismy duza stacje paliw. Jest kawa, redbull, kibel... Jestesmy uratowani :)
18:25 Francja
19:37 Niedaleko za granica znalezlismy camping. Jest prad, jest lazienka, jest kibel, jest WiFi. Wiecej nam nie potrzeba.
Nikt tu nie mowi po angielsku. Co za poryty kraj :/
20:12 Namioty rozbite. Korzystajac z chwili samotnosci na tronie, mozna uzupelnic bloga :)
Obawiamy sie troche, ze we Francji szalu nie bedzie. Ludzie jacys tacy jakby krolowie swiata. W zasadzie mowie to na podstawie Ludzi francuskojezycznych napotykanych juz na poludniu Belgii.
Nic to, trzeba konczyc posiedzenie i wskoczyc pod prysznic, zrobic pranie i do spania.
22:09 No to dzien uznaje za zakonczony. Nic specjalnego sie nie dzialo. Przejechalismy niecale 90 km. Jechalo sie przecietnie ale jakos bez werwy. Wszyscy juz jednak troche czujemy w kosciach przejechane kilometry.
David (nasz gospodarz) mowil wczoraj, ze pogoda dzisiaj ma byc podla. Niestety mial racje. Slysze, ze wieje bardzo mocny, porywisty wiatr. Na szczescie nie pada. Jednak ten wiatr... Jesli bedzie od przodu to bedzie tragedia. Jesli od tylu - rewelacja :)
Chetnie bym pospal jeszcze pare godzin.
Trzebaby w koncu zrobic jakies wieksze pranie bo czuje, ze wali mi w namiocie jak starej indiance z tobolka :)
9:30
Zgodnie z planem o 7:30 opuscilismy ogrodek Davida.
Po przejechaniu 24 km znajdujemy sie pod Makiem w Antwerpii. Niestety otwieraja za godzine :( Kolejna dziwna niespodzianka :(
Przynajmniej WiFi dziala.
Wczorajszy dzien byl swietny pod wieloma wzgledami. Pokonalismy uczciwy dystans 130km w ladnej pogodzie, bez wiatru prawie. Jechalo sie fajnie. Wybil nam pierwszy tysiaczek a na zakonczenie dnia poznalismy swietnych ludzi, z ktorymi spedzilismy sympatyczny wieczor. Pogadalismy o wielu ciekawych rzeczach. Pozalilismy sie, ze nie maja kibli na stacjach :) albo, ze maja 1-kilogramowe jogurty w sklepach :) Wyjasnilismy im zlozonosc naszego narodowego wyrazu za pomoca ktorego mozna wyrazic praktycznie wszystkie stany emocjonalne. Co ciekawe znali juz ten wyraz troche :) Wiadomo o jaki wyraz chodzi ;)
David opowiedzial na o podziale ich kraju na dwie frakcje - Flamandzka i Francuska. Pozalil sie, ze oni (Flamandowie) musza tyrac na reszte kraju. Powiedzial tez ze kiepska i zmienna pogoda to u nich codziennosc.
Tego typu spotkania i poznawanie ludzi jest kwintesencja podrozowania. Jest czym czego nie doswiadczy sie za zadne pieniadze. Takie doswiadczenia zostaja na zawsze i sa bezcenne. Dlatego moge podsumowac, ze wczorajszy dzien byl zajebisty. Dla takich dni warto wylewac litry potu na trasie :) To po prostu przygoda.
David mowil wczoraj, ze Antwerpia to ladne miasto. Musze sie z nim po czesci zgodzic - Antwerpia to miasto.
10:15 marzniemy pod Makiem. Jeszcze kwadrans. Fotki sie wrzucaja.
15:11
Posiedzenie w Maku troche nam zajelo. Potem kolejne troche na zwiedzanie Antwerpii. Nie zrobila na mnie wrazenia. Masa ludzi. Nie lubie tego.
Wyjechalismy juz i cisniemy pomalu na Bruksele. Pogoda sie zepsula - wieje wiatr a przed chwila na przystanku autobusowym uziemil nas deszcz. Niby daloby sie jechac ale jakos brakuje nam dzisiaj weny :)
17:08 Chwilka przerwy na przystanku na jakims zadupiu. Do Brukseli 15 km. Przejechane 70 km. Jedzie sie ciezko - wiatr i brak zaangazowania :)
19:18 od jakiegos czasu szlajamy sie po Brukseli. Donka nie widac. Wstydzimy sie wolac. Trudno - nie spotka sie z nami. Mial szanse.
Jeszcze standardowo kibel w Maku jedziemy na poludnie szukac spania.
21:33 nocleg zalatwiony. Jest git. Potem opisze. Rozbijamy sie.
23:34 Juz w namiocie. Umyty, oprany, wysrany :) - czyli komplet. Na trasie licza sie tylko podstawowe potrzeby.
Dzisiejszy dzien jechalo sie dziwnie - okropnie sie dluzylo. Przejechane 5 km czylusmy jak kilkanascie. Okropne. Jednak w sumie stowka zostala zrobiona jakims cudem.
W Brukseli porobilismy troche fajnych fotek - kiedys wrzuce. Jednak sama Bruksela jest syfiasta. Masa ludzi.
Po wyjezdzie z Brukseli znalezlismy miejsce w ogrodku u starszych panstwa. Bardzo sympatyczni ludzie. Byli kiedys w Polsce, w Oswiecimiu i w Krakowie.
Rozbilismy namioty na tak idealnie przystrzyzonej trawce, ze najlepsze pola golfowe takiej nie maja.
Pobudka o 5:30 - przynajmniej w moim wypadku, ale po krzataninie w namiotach wnioskuje, ze nie tylko. Trzeba bylo sie w koncu ogolic bo planujemy dzisiaj wjechac do Belgii. Przeciez nie moge przywitac nowego kraju jak jakis zaniedbany menel ;)
Noc minela szybko :( ale spokojnie :)
Holandia nie zawiodla nas nocnymi odglosami - tym razem zamiast TIRow na autostradzie, mielismy nad glowami startujace samoloty :)
Nie wiem jak innym, ale mi to w ogole nie przeszkadzalo - spalem jak zabity.
Wypoczalem i w zasadzie nie czuje zadnego zmeczenia spowodowanego podroza. Przez kilka ostatnich dni dokuczal mi w prawdzie bol dupska spowodowany zbyt czestymi odwiedzinami w kibelku ale na ten temat nie bede sie rozwodzil ;)
Wczoraj zszokowal nas ruch rowerowy w Amsterdamie. Poza tym, ze cale pobocza ulic sa wrecz zasrane stojacymi rowerami (wszedzie, kazda wolna przestrzen, wrzecz ponarzucane na siebie), to na sciezkach rowerowych jest taka masa rowerzystow, ze nie wiem do czego to porownac nawet. Rowerow jest wiecej niz samochodow. Co jednak bardziej zadziwiajace, to fakt, ze ci rowerzysci jezdza tam jak kamikadze - extremalnie szybko, extremalnie gesto. Przez chwile podrozowalismy z nimi dajac sie poniesc fantazji - niebywale przezycie :) Tu wcale nie trzeba jarac blantow, zeby miec speeda ;P aczkolwiek czuc trawsko na chodnikach doslownie wszedzie.
Samo zas miasto calkiem ladne. Wszedzie masa kanalow, prawie jak Wenecja, chociaz to nie to samo. W Wenecji jest kameralnie, nie ma rowerow a uliczki sa tak waskie, ze ja ze swoim brzuchem moglbym tam teraz utknac (bylem tam gdy jeszcze nie wygladalem jak male sloniatko). W Amsterdamie ulice sa normalne, duze, szerokie, wszedzie sciezki rowerowe... Jednak kanaly jakis tam urok maja. Ale czy jest to jakies specjalnie orgazmogenne miast? Dla mnie nie. Ja nie lubie duzych miast, tlumow, komerchy. Nie planuje odwiedzac wiecej Amsterdamu :)
Moglbym dosyc wiernie opowiedziec to na wzor tego jak zrobil to Grzegorz Turnal, tylko nie z Nowym Yorkiem:
"Bylem w Amsterdamie,
Bylem w Amsterdamie,
To na prawde wielkie przezycie.
...
Bylem w Amsterdamie
Taki jak jestem to bylem i widzialem.
A potem sie zmeczylem
I stalem w Amsterdamie
...
A teraz mowie - nie wiem
Nie mowie Wam bo nie wiem
Nie wiem czy warto byc w Amsterdamie,
Lecz mowie Wam pojedzcie
Postojcie i posiedzcie
Bo nie warto nie byc w Amsterdamie..."
Jakos tak to lecialo. Oryginal sporo dluzszy, ale sens podoby - kto zna ten wie :)
Dobra, biore sie za pakowanie.
7:33 Ruszamy na Belgie.
11:24 przerwa po 50km w Maku na przedmiesciach Rotterdamu. Zaraz smigamy na poludnie.
15:26 Szybka przerwa na zakupki itp na Shelu. Do Essen (Belgia) mniej niz 30km. Do granicy troche mniej. Pogoda super. Jedzie sie rewelacyjnie.
Jakas godzinke temu wybil nam na licznikach pierwszy tysiaczek :)
22:15 Namioty rozbite. Jestesmy w Essen ( niedaleko za granica, po stronie Belgii). Szukalismy noclegu i sam sie znalazl. Ugoscili nas tubylcy - stmpatyczna rodzinka. Pozniej napisze wiecej bo teraz jest impreza :)
23:22
No wiec tak :) - przejechalismy granice i wjechalismy do miasteczka Essen w Belgii. Czas byl spoko bo pogoda po raz pierwszy dopisala od rana do wieczora.
Zakupy jednak troche nam zajely czasu wiec stwierdzilismy, ze szukamy cokolwiek w poblizu. Gdy zatrzymalismy sie na chwile - podjechal facet (takich sytuacji mielismy sporo podczas wyprawy) i zapytal czego szykamy. Powiedzialem o co chodzi wiec skierowal nas na camping. Jednak okazalo sie byc drogo. Po paru kolejnych minutach poszukiwan, zatrzymal sie facet, ktory byl akurat podczas naszej wizyty na drogim campingu. Zaproponowal swoj ogrod za 5 euro za wszystkich w sumie. Pojechalismy do niego. Facet ma zone i chyba corke jedna oraz 5 psow. Zaczal nas czestowac piwem. W sumie wypilismy wiecej niz kosztowal nocleg.
Przyszli jacys ich znajomi jeszcze i bylo wesolo.
Duzo opisywania a jestem po 3 piwach i zasypiam :) Jak na mnie to zgon. Ide spac. Nie wiem jak jutro wstane. Kiedys to jeszcze opisze :)
Jeszcze sie dzien nie zaczal, a juz mozna powiedziec (raczej z bardzo duzym prawdopodobienstwem), ze bedzie to najgorszy dzien trasy do tej pory.
Cala noc padal deszcz. Nadal pokapuje ale jakby sie chwilowo konczyl. Wiatr juz jest. Tez w nocy go nie brakowalo.
Zaplanowany wyjazd na 7:30.
Jesli pogoda sie nie zmieni, to bedzie armagedon :)
Jasne dla mnie stalo sie juz to, ze tutaj jest legalna maryska - bez tego ludzie w tym kraju zalamyaliby sie hurtowo i popelniali samobojstwa. Tej pogody nie da sie chyba wytrzymac na trzezwo.
7:16
Oboz zwiniety. Za chwile ruszamy. Pogoda syfiasta, ale chwilowo nie pada.
Oczywiscie zartowalem :) Mysle, ze gdyby trafic na okres gdzie wiatry sa slabsze, to jest tu bardzo ladnie i warto pojezdzic.
11:35
Pierwsza przerwa. 52km natrzaskane. Pierwsze pol godziny ulewa i 10 stopni ciepla. Od pada w dol wszystko mokre. Jaja w wodzie doslownie :)
Mimo to jechalo sie dobrze bo prawie bez wiatru. Po pol godziny przestalo padac, rozpogodzilo sie i jak zaczelo wiac tak do teraz wieje. Mocno wieje. Zaj... mocno i to od przodu. Ten kraj jest popierniczony na maksa. Nigdy wiecej Holandii rowerem.
16:34
Od jakiegos czasu jestesmy w Amsterdamie. Teraz siedzimy na lawce w centrum i odpoczywamy. Zastanawiamy sie co dalej robic. Przejechalismy nieco ponad stowke, z czego prawie calosc pod wiatr :/
Juz nam sie dzisiaj nic nie chce :)
Zaraz szukamy Maka. Potem szukamy noclegu.
20:03 konczymy zakupy w Lidlu i jedziemy szukac czegos do spania za miastem.
Zwijamy oboz. Spalo sie fajnie. Moze dzisiaj beda juz otwarte sklepy itp bo pragne kawy :)
9:12 Wyjechalismy z lasu. Robimy zakupy. Zaraz obok jakas stacja paliw wiec jedziemy na kawke i sniadanko. Potem pedalujemy na Zwolle.
Dobrze, ze nie wieje - przynajmniej wszystko slychac :)
Wypadaloby dzisia trzasnac sporo kilometrow, ale to sie okaze jaka bedzie pogoda. Teraz jest super sloneczko, raczej bez wiatru wiec zapowiada sie przyzwoicie.
9:56 znalezlismy jakies stoliki i lawki. Sniadaniujemy sobie. Slonce swieci ladnie, ale jednak wieje zimny wiatr. Ciekawe jak sie bedzie jechalo.
11:36 jedziemy sobie wzdluz jakiegos kanalu. Niestety wiatr znow jest przej... :/
11:58 szybka przerwa na przepakowanie bo wiatr zabija Anete :( Wieje na serio za mocno. Moze to jest powod dla ktorego w Holandii jest duzo wiatrakow... ;)
Wrozy to jednak masakre przez najblizsze dni.
14:39 przerwa na stacji. Burza.
15:27 nie ujechalismy daleko i znowu jakis armagedon nas dopadl. Schowalismy sie pod mostem. Wiatr z deszczem w wersji dla hardcorow :) Jest fajnie. Brakuje tylko tornada :)
Pol godziny pozniej...
18:40 Jestesmy w Zwolle w McDonaldzie. Kawka przyda sie kazdemu. Jakos kiepsko z zasiegiem w tym dziwnm kraju.
Ile razy po drodze zlapala nas burza / wichura z deszczem to juz nawet nie wiem. Przestalem juz notowac na blogu kolejne ulewy bo zrobilo sie to nudne.
Z powodu tej syfiastej pogody jestesmy ciagle do tylu z planem :/ Zaczynam wierzyc, ze nadrobimy to w Pirenejach :) Juz chyba latwiej bedzie sie tam jechalo pod gore, niz po plaszczyznach Holandii.
Teraz sprobujemy wyjechac za miasto i jechac jak najdalej w strone Amsterdamu
23:43 Juz w namiotach. W zasadzie to jestesmy jeszcze chyba w Zwolle, a raczej na peryferiach. Udalo sie zalatwic spanie w ogrodzie pewnej pani. Duza chata z firma (jakis warszrat czy fabryczka) z tylu. Pani wlascicielka bardzo mila zaproponowala takze prysznic i kibelek z ktorych chetnie skorzystalismy, a takze kawe/herbate oraz mozliwosc zjedzenia pod dachem, za co jednak podziekowalismy, zeby nie przeginac.
Dzisiejszy dzien byl ciezki. Bylo wiele postojow, glownie z winy pogody. Jedna usterka techniczna zalatwiona przy okazji postoju zwiazanego z deszczem.
Troszke nam czasem zaczynaja puszczac nerwy bo nie jest latwo, ale pogadalismy sobie przy kolacji, zeby oczyscic atmosfere.
Mam nadzieje, ze w koncu przestanie wiac i bedzie sie normalnie jechalo, bo wiekszosc trasy to prawdziwa walka z zywiolem.
Noc niestety zapowiada sie srednia - nie pada ale cholernie wieje.
Dzisiaj poznalismy tez sakwiarza z Norwegii, ktory powiedzial nam ktoredy najlepiej przeskoczyc Pireneje. Akurat taka trade planowalismy. Powiedzial, zeby nie jechac zachodnim wybrzerzem bo jest niebezpiecznie.
W nocy padalo calkiem sporo, ale teraz jest juz OK. W koncu bylo mi cieplo i sie sie wyspalem. Dzisiejszy plan to wjechac do Holandii.
8:36 Ruszamy. Plany ambitne zakladaly 7:30 ale jakos zlecialo :) Chyba szkoda nam z tego miejsca odjezdzac :)
11:39 przerwa na wiadomo co :) na stacji paliw. Maja tu w Nieczech ciekawe breloczki do kluczy - bardzo pomyslowe :) Beda na fotkach.
Przejechane 37km.
Jeszcze mala przerwa pod Lidlem.
18:18 Meppen osiagniete. Chwla wtchnienia w Maku. Droga tutaj byla ciezka...
Przejechane mamy 87 km. Do granicy z Holandia juz raczej blisko, ale do planowanego Zwolle nie ma szans dojechac dzisiaj.
Mielismy tak fatalna pogode dzisiaj, jak jeszcze nie bylo. Wiatr ciagle w morde lub prawie w morde. I to wiatr, ktory prawie potrafil nas zatrzymac w miejscu. Gdy wial z boku to Aneta jechala momentami pochylona jak na szybkim zakrecie :) W okolicach zaoranych pol istna burza piaskowa. Po prostu armagedon. Jakies 20 km przed Meppen musilelismy sie schronic w przydroznej altance, bo lunelo deszczem i nie dalo sie jechac. Dobrze, ze sa tu czasem takowe altanki a nie tylko osrane przystanki jak u nas.
Generalnie wiatr jest tu przerypany :/
Zaplanowany wolny dzien, bedziemy musieli przez to poswiecic na jazde.
Troche glupawki jeszcze nikomu nie zaszkodzilo... Chyba :)
20:33 Holandia! :)
23:05 Juz w namiotach.
Po pokonaniu od Swinoujscia 690 km przekroczylismy brak granicy Niemcy- Holandia. Tak - brak. Niby to nic dziwnego ale zadnego slupa czy cos. Jakis most z flagami tylko. Moze na autostradzie jaks blacha jest, ale my po autostradzie nie jezdzimy :)
To byl cholernie ciezki dzien. Najciezszy od poczatku wyprawy. Wszystko przez pogode. Zrobilismy 113 zaledwie bo wiatr dzisiaj przesadzil. Momentami nie dalo sie jechac.
Do Holandii wjechalismy tuz przed zachodem slonca i okazalo sie, ze maja tu swieto niepodleglosci czy jakies tam - wszystko zamkniete. Nabralismy tylko wody do bidonow w jakiejs otwartej wyjatkowo knajpce.
Znalezlismy polanke przy autostradzie na ktorej rozbilismy sie. Magda ugotowala dla wszystkich kolacje - co tam miala; ryz lub kasze chyba z jakims sosem. Jak na nasza sytuacje to swietna kolacja. No i ciepla :)
Pierwsze wrazenie po wjechaniu do Holandii ( moze mylne i krzywdzace) jest takie, ze ludzie w Niemczech sa fajniejsi. Normalniejsi, sympatyczni, uczynni. Tutaj pierwsze pare osob wydalo mi sie gburowate, ale moze oni tak maja jak maja swieto ;)
Sorki za te literowki, ale mam do dyspozycji tylko telefon i zazwyczaj pisze cos na szybko albo jak teraz, kiedy juz padam na ryj po calym dniu :)
7:59 Od 7-mej nie spimy - Aneta nie wylaczyla budzika :) Pomalu sie krzatamy, pakujemy, sniadankujemy, robimy pranie i takie tam. Pospiechu wyjatkowo nie ma, bo w planach jest sklep sportowy, a te otwieraja o 10-tej.
Za to pospiech bedzie pozniej.
Do przejechania mamy podobno cos okolo 130km, ale ostatecznie Garminka pokaze pewnie nieco inny wynik. Planujemy jechac do momentu, az przyjdzie pora na rozbicie namiotow. Jesli nie uda sie przejechac calej trasy (cel to Meppen) to trudno - kiedys tam nadrobimy.
12:40
Wyjechalismy z kwatery okolo 11-tej. Na poczatek udalismy sie do centrum do sklepu sportowego gdzie z Aneta zrobilismy troche zakupow. Ja kupilem upragniony spiwor. W prawdzie taki sredni, ale ceny tu maja zupelnie z dupy. Dwa spiwory razem moze jakos dadza rade.
Potem kumpel Anety zabral nas na wypasione burito. Jeszcze nie popedalowalismy, a juz mamy dosyc :)
Zaraz ruszamy (chyba) :)
17:55
Po burito odwiedzilismy Real. Zakupy - buty i co tam kto chcial. Kupilem kakies syfiaste trampki na czarna godzine. Ich jedyna zaleta jest fakt, ze sa suche.
Poczatkowo jechalo sie okropnie ale jakos sie rozkrecilo. Na liczniku 42 km i juz niewiele dojdzie bo chcemy szukac miejsca na namioty. Musimy rozbic sie szybciej, posuszyc namioty i pranie oraz zrobic serwis rowerow bo po wczorajszej przeprawie przez ulewe trzeszczymy jak zlomiarze.
Mam nadzieje, ze na naszym polu namiotowym bedzie zasieg.
22:16
Dzisiaj mamy chyba nadmiar szczescia za te wczorajsze katusze.
Zrobilismy w sumie chyba 54 km. Nie padalo, a wrecz glownie bylo slonecznie.
Szukajac miejsca w lesie na biwak, trafilismy na posesje jakiegos tubylca. Zapytalismy czy mozna sie gdzies w okolicy rozbic i... pozwolil nam na wlasnym podworku :) Rowno, skoszona trawa, czysto, ladnie. To chyba cos na ksztalt naszych polskich agroturystyk, ale trudno to porownywac. Gosciu zyje tu jak w filmie.
Jak rozbijalismy namioty przyszedl zaproponowac prysznic / toalete. Podlaczyl nam prad tam gdzie sie rozbilismy. Calkiem serio pytal czy chcemy piwo. Zobaczyl, ze suszymy pranie na sznurku wiec powiedzial, ze ma suszarke i pozwolil skorzystac z niej.
Po prostu szok i opad szczeny polaczony z piekna okolica.
Jest zdecydowanie zajebiscie :)
PS. O haslo do WiFi juz nie wypadalo nam pytac ale pewnie by podal :)
23:31 Leze w namiocie opatulony w dresy i dwa spiwory. Jest mi cieplo. W koncu.
PS. Pozdrowienia dla wszystkich, ktorzy nam kibicuja oraz tych, ktorzy musza tyrac gdy my sie urlopujemy :)
8:24 juz jestesmy w trasie. Noc byla okropnie zimna. Myslalem, ze zamarzne :/ Kupiony wczoraj dres nie zrobil zadnej roznicy :( Musze nabyc normalny spiwor, a nie taka szmatke na lato jak mam teraz.
Na miejscu noclegowym nie mielismy zasiegu bo bylo to w lesie, w zaglebieniu terenu nad jeziorkiem. Zajefajna miejscowka.
Teraz chwila na stacji paliw i dalej w droge. Dzisiaj kierujemy sie na Bremen.
Jest cieply, sloneczny poranek. Zapowiada sie sympatyczny dzien :)
10:46 postoj na szybki posileczek :)
25 km na liczniku. Pogoda fajna, slonko, 20,3 stopnia, lekki wiaterek. Tak to mozna jechac :)
Dzisiaj mamy umowiony nicleg pod dachem u jakiegos znajomego Anety. Porobimy pranie, wyprysznicujemy sie. W koncu kur... nie zmarzne w nocy :)
12:10 Mala przerwa na relaks i posilek nad rzeka w jakims miasteczku. Ladne, zorganizowane nabrzeze, laweczki, slonko. Jest super. Obowiazkowa sesja foto/video.
Przejechane 41 km.
15:27 przerwa na kto co tam potrzebuje na Shellu. Wieje mocno i zimno, ale glownie w plecy. Fragmenty gdzie wieje z boku lub przodu sa przerypane. Dobrze, ze nie jest tego wiele.
Robi sie pochmurno i zimniej, chociaz jest ponad 17 stopni. Oby nie chcialo padac.
17:38 Mamy nabite 101 km. Jestesmy w Kastanienalle. Wlasnie odkrylismy, ze do Bremen zostalo nam ponad 80 km... Coz mozna powiedziec... Bedzie, nie bojmy sie tego slowa, przejebane :/
Najwyzej staniemy wczesniej i kolejna noc bede zamarzal :/
19:22 Deszcz pada. My napierniczamy. Wiatru nie ma. Do celu 63. Jest OK :)
21:36 Cisniemy. Do celu 26km. Jedzie sie super. Dostalismy speeda :)
1:50 juz w "lozeczku" :)
Zrobilismy 184km, czyli wiecej niz dwa pierwsze dni razem wziete :)
Na stacji paliw gdzie odkrylismy czekajaca nas odleglosc, wydawalo sie, ze bedzie ciezko. Jednak mimo, ze zaczelo padac, to dostalismy jakiegos powera, bo jechalismy 25 km/h lub wiecej. To raczej jest wyczyn, ktorego nie zamierzamy sie wstydzic :)
Bylo fajnie i zabawnie :) Deszcz padal a my jechalismy, jechalismy, jechalismy....
Jak juz zrobilo sie ciemno to zrobilo sie troche trudniej, a jak wjechalismy do Bremen, to monotonia kazdy chodnikami nas dobila. Mielismy ochote zasnac na rowerach.
Odwiedzilismy jeszcze Maka w wiadomych celach i w koncu dotarlismy na kwatere.
Kumpel Anety to typ czlowieka "potrzebujesz przyjaciela - bierz mnie". Udostepnil nam swoja chate, moglismy wybrac gdzie chcemy spac :) Chcial nam udostepnic wyrka, ale zgodnie wolelismy na samopompach we wlasnych spiworach. To bedzie pierwsza noc, kiedy nie zmarzne w swoim spiworze :) Mam nadzieje, ze jutro jakis tutaj kupie.
Teraz wypadaloby juz zasnac (nie powinno byc z tym problemu).
Dzisiejszy dystans jest moim nowym zyciowym rekordem. 184km jednego dnia (z sakwami, ktore ledwo wnioslem na 2 pietro...)
Pobudka o 6:00. W nicy bylo jeszcze zimniej niz ostatnio. Dziwne, ze nie zamarzlem :) Zbierana przez lata otoczka tluszczowa ochronna uratowala mi zycie :) Mimo wszystko bylo prze...ne.
Nadal jest zimno jak na Syberii 6,2 stopnia. Zupelnie jak nie w slonecznej Portugalii :)
7:52 jestesmy na stacji paliw na kawce i kupce :)
Rowno o 7:30 zaczelismy pedalowac przy cudownej temperaturze otoczenia 3,9 stopnia...
8:17 no to ruszamy na Hamburg.
14:53 Vismar. Postoj w Maku na kawke i oczywiscie kupke :)
Przejechane 80 km. Niestety mimo tego jestesmy do tylu wzgledem planu, bo mielismy tu nocowac tej nocy (tej, ktora minela) i wychodzi, ze dopiero ruszamy :)
Ale jest spoko. Jedzie sie srednio. Niby ok, ale cholerny wiatr nie ulatwia sprawy. Do teraz przynajmniej nie padalo, ale juz zaczyna :/
Ja po drodze kupilem w Aldim jakies syficzne dresy, dzieki czemu mam nadzieje nie zamarznac w nocy. Wiem jednak, ze zbyt mocno mnie to nie ogrzeje. Temperatura w nocy spada chyba w okolice zera. Moj spiwor mrozi zamiast grzac :( ale plus tego jest taki, ze bedziemy w nim w Portugalii piwo schladzac ;)
Kawka sie konczy, prostnice oproznione - mozna pedalowac :)
16:52 przerwa na loda na jakims zadupiu. Masakrycznie dobre lody z automatu.
Od Maka nie wieje co przelozylo sie na znakomita srednia. 26 km od Maka w godzinke albo mniej. Jechalo sie rewelacyjnie - po raz pierwszy odkad tu jestesmy. Ciekawe czy przerwa na loda nas nie rozleniwi :)
19:00 Ratzburg
Wlasnie zrobilismy zakupy w Penny. Kolacja zapewniona. Przejechane 134 km. Teraz jedziemy w strone Molln bo tam na mapie jest jakas woda. Bedziemy tam szukac miejsca na nasze mobilne hotele :)
Juz w namiotach. Przejechane 146 km. Swietna koncowka dnia (pod kazdym wzgledem). Fajna miejscowka, fajna pogoda, wszystko fajne :) Tylko zasiegu brak, wiec tylko kiepsciutki net.
Teraz jest 10:00 i ruszamy w trase. Jak bedzie gdzies wifi to wrzuce pare fotek. Pogoda na ta chwile jest ok - nie pada.
12:21 Grimmen
Postoj na Shellu na sniadanko i zrzut balastu ;)
Wieje zimny, mocny wiatr (oczywiscie jak zwykle od przodu) ale nie pada.
Do dzisiejszego celu mamy teoretycznie jeszcze 77 km.
15:28 przerwa do przerwy :) Jakis posilek. Korzystamy z okazji mijanej stacji paliw, zeby kupic cos do picia, bo tutaj tez maja jakies swieto i wszystko pozamykane :/
Nie pada ale wieje jak cholera :/ Zimny wiatr od morza.
16:02 Kurde, ale wieje...
17:26 wiaterek dalej nie odpusza, ale jest ladne slonce i cieplo. Od jakiegos czasu jedziemy swietnej jakosci sciezka przez las. Widoczki zajefajne. Jedzie sie super, nawet mimo wiatru.
18:34 Do centrum Rostocku okolo 18 km. Zatrzymalismy sie w jakiejs miejscowosci na pizze. Jedzie sie spoko ale wiatr bez zmian :/ Planujemy nocowac raczej za Rostockiem.
Zmiana planow. Bedziemy szukac spania przed rostockiem bo moze nam braknac czasu na rozbicie namiotow za dnia.
Jutro bedziemy musieli nadrobic trasy i dobic do Gamburga. Jak pogoda pozwoli to damy rade :)
Strasznie dlugo ta pizze tu robia :/
22:22 w lesie :)
Jakos srednio nam wychodzi to pedalowanie - moze za duzo przerw na jedzenie... ;)
Wczoraj zrobilismy chyba o 20 mniej niz w planie bylo a dzisiaj cos nam sie pomieszalo i wydawalo nam sie, ze cel dzisiejszy to Rostokck, ale tylko nam sie wydawalo. Sprawdzilismy to w pizzerii ale juz bylo za poznow. Wobec tego ambitny plan na jutro, to dojechac do Hamburga. Chyba okolo 170 km. Niby wykonalne ale jak bedziemy wiecej stawac niz jechac to kto wie :) problem w tym, ze stoi sie latwiej ;P
Dzisiaj rozbilismy sie w lesie. Wczoraj byly to tylko drzewka i polanka, a dzisiaj duzy las i cisza. Niby z daleka cicho slychac auta ale ledwo. Wczoraj mielismy droge kolo namiotow prawie :)
Dzisiaj rozbijalismy sie na sucho, bo nie padalo. Poszlo nam duzo sprawniej niz wczoraj. Obok namiotow sa jakies male oczka wodne w ktorych troche sie obmylismy - troche survival :) Fajnie :)
Luki juz chrapie - wlasnie slysze :)
Ja tez koncze i bede probowal zasnac. Chyba nie bedzie trudno :)