sobota, 9 maja 2015

Cabo da Roca - dzien 10

6:00 Pobudka. Jakos ciezko sie wstaje :)
David (nasz gospodarz) mowil wczoraj, ze pogoda dzisiaj ma byc podla. Niestety mial racje. Slysze, ze wieje bardzo mocny, porywisty wiatr. Na szczescie nie pada. Jednak ten wiatr... Jesli bedzie od przodu to bedzie tragedia. Jesli od tylu - rewelacja :)
Chetnie bym pospal jeszcze pare godzin. 
Trzebaby w koncu zrobic jakies wieksze pranie bo czuje, ze wali mi w namiocie jak starej indiance z tobolka :)
9:30
Zgodnie z planem o 7:30 opuscilismy ogrodek Davida. 
Po przejechaniu 24 km znajdujemy sie pod Makiem w Antwerpii. Niestety otwieraja za godzine :( Kolejna dziwna niespodzianka :(
Przynajmniej WiFi dziala. 
Wczorajszy dzien byl swietny pod wieloma wzgledami. Pokonalismy uczciwy dystans 130km w ladnej pogodzie, bez wiatru prawie. Jechalo sie fajnie. Wybil nam pierwszy tysiaczek a na zakonczenie dnia poznalismy swietnych ludzi, z ktorymi spedzilismy sympatyczny wieczor. Pogadalismy o wielu ciekawych rzeczach. Pozalilismy sie, ze nie maja kibli na stacjach :) albo, ze maja 1-kilogramowe jogurty w sklepach :) Wyjasnilismy im zlozonosc naszego narodowego wyrazu za pomoca ktorego mozna wyrazic praktycznie wszystkie stany emocjonalne. Co ciekawe znali juz ten wyraz troche :) Wiadomo o jaki wyraz chodzi ;)
David opowiedzial na o podziale ich kraju na dwie frakcje - Flamandzka i Francuska. Pozalil sie, ze oni (Flamandowie) musza tyrac na reszte kraju. Powiedzial tez ze kiepska i zmienna pogoda to u nich codziennosc. 
Tego typu spotkania i poznawanie ludzi jest kwintesencja podrozowania. Jest czym czego nie doswiadczy sie za zadne pieniadze. Takie doswiadczenia zostaja na zawsze i sa bezcenne. Dlatego moge podsumowac, ze wczorajszy dzien byl zajebisty. Dla takich dni warto wylewac litry potu na trasie :) To po prostu przygoda. 
David mowil wczoraj, ze Antwerpia to ladne miasto. Musze sie z nim po czesci zgodzic - Antwerpia to miasto.
10:15 marzniemy pod Makiem. Jeszcze kwadrans. Fotki sie wrzucaja. 
15:11
Posiedzenie w Maku troche nam zajelo. Potem kolejne troche na zwiedzanie Antwerpii. Nie zrobila na mnie wrazenia. Masa ludzi. Nie lubie tego.
Wyjechalismy juz i cisniemy pomalu na Bruksele. Pogoda sie zepsula - wieje wiatr a przed chwila na przystanku autobusowym uziemil nas deszcz. Niby daloby sie jechac ale jakos brakuje nam dzisiaj weny :)
17:08 Chwilka przerwy na przystanku na jakims zadupiu. Do Brukseli 15 km. Przejechane 70 km. Jedzie sie ciezko - wiatr i brak zaangazowania :)
19:18 od jakiegos czasu szlajamy sie po Brukseli. Donka nie widac. Wstydzimy sie wolac. Trudno - nie spotka sie z nami. Mial szanse.
Jeszcze standardowo kibel w Maku jedziemy na poludnie szukac spania. 

21:33 nocleg zalatwiony. Jest git. Potem opisze. Rozbijamy sie. 
23:34 Juz w namiocie. Umyty, oprany, wysrany :) - czyli komplet. Na trasie licza sie tylko podstawowe potrzeby. 
Dzisiejszy dzien jechalo sie dziwnie - okropnie sie dluzylo. Przejechane 5 km czylusmy jak kilkanascie. Okropne.  Jednak w sumie stowka zostala zrobiona jakims cudem. 
W Brukseli porobilismy troche fajnych fotek - kiedys wrzuce. Jednak sama Bruksela jest syfiasta. Masa ludzi. 
Po wyjezdzie z Brukseli znalezlismy miejsce w ogrodku u starszych panstwa. Bardzo sympatyczni ludzie. Byli kiedys w Polsce, w Oswiecimiu i w Krakowie. 
Rozbilismy namioty na tak idealnie przystrzyzonej trawce, ze najlepsze pola golfowe takiej nie maja. 
Jest cicho i bezpiecznie i mamy kibel :)
Ide spac :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz